50 lat żeńskiego szczypiorniaka: Historia Danuty Leśkiewicz

370

– Zimy były tam w temperaturach minus czterdzieści, a nawet pięćdziesiąt – wspomina swoje rodzinne strony Danuta Wolfgarten z domu Leśkiewicz, która była jedną z pierwszych piłkarek ręcznych w Lubinie. W dzisiejszym materiale historia skrzydłowej Cuprum Lubin, która podkreśla, że sport był dla niej wspaniałą przygodą.

Danuta Leśkiewicz urodziła się w Karelii, a więc w byłym ZSRR przy granicy z Finlandią. Tam dorastała i jak podkreśla hartowała swojego sportowego ducha, który uaktywnił się w Lubinie.

Danuta Leśkiewicz: Zimy w Karelii były w temperaturach minus czterdzieści, a nawet pięćdziesiąt stopni. W takich warunkach byłam wychowywana i zahartowana do swojego przyszłego życia. Urodziłam się na wojskowym poligonie. Podkreślę tylko, że tato był w tym czasie w wojsku. W 1956 roku wyjechaliśmy na Białoruś i cała rodzina ze strony taty, bo był Polakiem, wyemigrowała do Polski do Szczecina, a stamtąd do Lubina w 1957 roku. Na tym terenie, gdzie zamieszkaliśmy był poligon wojskowy. Mama pracowała więc dla wojska rosyjskiego, a tato na budowie. Jak Rosjanie wyjechali to przekazali nam domek, w którym moja mama mieszka do tej pory.

Szkoła podstawowa w Lubinie i początek przygody ze sportem.

Danuta Leśkiewicz: Obecnie to jest Pałacyk, a kiedyś była to szkoła numer jeden. Tam miałam rosyjską nauczycielkę od sportu. Miała dwa lata do emerytury i przy niej zajmowałam się gimnastyką. Trenowałam na drewnianej belce, czyli równoważni i potrafiłam robić salto do tyłu. Pamiętam, że były jakieś zawody to miałam w tej konkurencji pierwsze miejsce. W Szkole Podstawowej numer 2 zapoznałam Franciszka Hawrysza i jego żonę, która trenowała Lekką Atletykę. Do szkoły z domu chodziłam dziesięć minut, choć normalnie chodziło się pół godziny. To był pewnego rodzaju mój sport, taka zaprawa. Jak wracałam również pieszo do domu to czasami mama mówiła, że czegoś w sklepie zapomniała kupić i ja wtedy biegłam do miasta i miałam kolejny trening. Z mojego domu do Ratusza biegałam jakieś pięć minut. Byłam bardzo szczupłą dziewczyną. Mieliśmy dwie krowy, dwa cielaki, kury czy gęsi. Zajmowało się gospodarstwem i to także miało dobry wpływ na sport. Uprawialiśmy też ziemię i mieliśmy warzywa, a mi obecnie w Niemczech, gdzie mieszkam na stałe, została miłość do uprawiania kwiatów. Wracając jednak do samego sportu w szkole podstawowej to pamiętam, że były zawody lekkoatletyczne i trzeba było skakać w dal. Miałam rekord, który do dziś jest nie pobity. Skoczyłam dużo, bo cztery metry z plusem. Skąd wiem, że nikt nie skoczył wiele, bo już będąc mężatką odwiedziłam swoją szkołę z mężem i widziałam, że dalej w gablocie był rekord skoku w dal z moim dyplomem. Dużo też biegałam i brałam udział w innych konkurencjach, jak skok wzwyż. Kiedyś koleżanka zachorowała i ja za nią zostałam wydelegowana z kolei do pchnięcia kulą. Nie chciałam zacząć trenować oszczepem i kulą, bo będą muskuły, a nie chciałam być umięśniona. Niemniej jednak rzuciłam i ponownie znakomity wynik.

Piłka ręczna za młodu i w dojrzałym wieku.

Danuta Leśkiewicz: Długo po zakończeniu sportowej przygody z piłką ręczną u pana Hawrysza trenowałam jeszcze ten sport. Chciałam utrzymać dobrą formę, więc przychodziłam na zajęcia młodych zawodniczek. Trenowałam dla dobrej diety i piłkę ręczną i lekkoatletykę. Da mnie szczypiorniak to wielka zabawa. Nie trenowałam zawzięcie, ale na boisku byłam zawzięta. Grałam na wszystkich pozycjach. Byłam szybką zawodniczką i zawsze szybko znajdowałam się pod bramką przeciwnika. Często grałam więc na skrzydłach i w środku pola. Ogólnie sport był dla mnie wielkim odprężeniem.

Turniej, który utkwił w pamięci

Danuta Leśkiewicz: Szczerze? Wspominam wszystko bardzo szczególnie. Oczywiście najmilej wspomina, kiedy wygrywałyśmy mecze, kiedy pojawiała się satysfakcja ze zwycięstwa. Nawet jeśli się przegrało to potrafiłyśmy się zmotywować, że w następnym meczu może być lepiej. Przykładowo mecze z NRD to było coś nowego, niespotykanego. Nasze rywalki miały własne jednolite stroje, a w tym spodnie, torby i buty. My, grałyśmy tak naprawdę w czym się dało. Olbrzymią satysfakcję na pewno sprawiały nam zimowe obozy przygotowawcze. Choćby te w Świeradowie Zdroju. Dla mnie osobiście był wspaniały. Nie zapomnę, jak byłyśmy na zjeździe waśnie tam i każdy na ulicę wyskakiwał, bo jechały czołgi. Wspomnę przy tej okazji, że miałam taką przyjaciółkę Lilę Ścimborską. Kiedy ci pancerni jechali to nieco poczułyśmy obawę czy nie trzeba będzie kończyć obóz i wracać do domu. Lila miała tatę w milicji. Nasz trener zatelefonował do niego, a ten uspokoił, że możemy dalej trenować. W Świeradowie dużo chodziłyśmy. Miałyśmy sporo kilometrów w nogach. To wszystko było jak sport z wielką przygodą. Teraz, młodzi sportowcy mają wspaniałą bazę. Gdybym ja miała takie warunki wtedy, jak te obecnie to miałabym jeszcze lepsze wyniki. Według mnie teraz baza bardzo rozpieszcza sportowców. Tak naprawdę mają wszystko podane na tacy, tylko trenować. Kiedyś gotowym zawodnikiem czy zawodniczką było dziecko z podwórka. Każdy biegał, skakał, pracował w ogrodzie, pomagał rodzicom. To wszystko pomagało w sporcie, gdzie też trzeba było mieć sporo zawzięcia i siły i zaangażowania. Gdybym mogła cofnąć się w czasie to wszystko bym powtórzyła, ale chyba poprzestałabym na równoważni. Tam się odnajdywałam. Moja nauczycielka powiedziała, że mam w tym wrodzony talent. Byłam jednak też uniwersalna i elastyczna. Dostosowywałam się do warunków i danego sportu, jaki uprawiałam. Miałam taką koleżankę Bożenę Dosz. Jej brat był takim zapaleńcem, kolekcjonerem gadżetów sportowych. Kiedyś poprosił mnie czy nie dałabym mu swoje trofea. Wszystkie zebrała i przekazałam mu. Nie widziałam nikogo tak mocno szczęśliwego, jak on. Teraz chyba mieszka w Kanadzie i oddał te medale do jakiegoś muzeum. A moje dyplomy wylądowały w szkole na ścianie. Niestety zabrać ich nie mogłam.

Przyjaźnie na całe życie

Spotkanie z okazji 50 lat istnienia żeńskiej sekcji piłki ręcznej w Lubinie

Danuta Leśkiewicz: Moja znajomość na lata to na pewno ta z trenerem Franciszkiem Hawryszem. Można powiedzieć, że on mnie traktował, jak córkę, a ja jego, jak ojca. Zawsze jak coś było w domu czy w szkole to nie było problemu porozmawiać. To ważna sprawa, że taka osoba była trenerem, ale także takim pewnego rodzaju ojcem drużyny, a obecnie przyjacielem. Ja mieszkam w Niemczech, a oni często odwiedzają moją mamę i jak trzeba to pomogą. Za jakieś trzy lata chyba wrócę na stałe do Lubina. Co do przyjaźni z lat młodości to na pewno utrzymujemy kontakt z dziewczętami z Liceum Ekonomiczne jak Marysia Mączka, a także z podstawówki. Spotykamy się jak możemy i rozmowy zawsze są takie, jak te sprzed lat. Mamy dalej co opowiadać, jak chodziłyśmy z chłopakami na zabawy, albo jak robiłyśmy jakieś wygłupy. Z tego teraz się śmiejemy i mile się wspomina.  

Z Danutą Leśkiewicz rozmawiał Mariusz Babicz.

 


POWIĄZANE ARTYKUŁY