Raczyński: nie boję się trudnych decyzji

6965

Pełne pasażerów centrum przesiadkowe, do którego dociera aglomeracyjna kolej, obok nowoczesny aquapark, a tuż pod miastem prężnie działająca strefa przemysłowa – o te projekty mieszkańcy Lubina pytają dziś najczęściej. Miraż czy rzeczywistość? O tym z prezydentem Robertem Raczyńskim rozmawia Joanna Dziubek.

Fot. BM

W październiku 2018 roku, na konwencji pańskiego komitetu wyborczego, przedstawiona została wizja Lubina w roku 2028. Jednym z jej elementów było centrum przesiadkowe, o które często pytają nasi czytelnicy. Na jakim etapie jest ten projekt?

W ciągu ostatnich kilkunastu lat udało nam się – a to, proszę wierzyć, nie było łatwe – wymusić realizację inwestycji kolejowej, która zrewolucjonizowała życie mieszkańców nie tylko Lubina i powiatu lubińskiego. Często jestem na stacji i widzę na parkingu mnóstwo rejestracji z Polkowic. Stworzyliśmy węzeł przesiadkowy dla około dwustu tysięcy mieszkańców, co znacznie przerosło nasze przewidywania.

W 2019 roku zaczynaliśmy z dojazdem do Wrocławia w około godzinę i dwadzieścia minut. Teraz zmierzamy do tego, by część kursów trwała 48 minut. Cel integracji połączeń kolejowych osiągnęliśmy. Nie osiągnęliśmy jeszcze komfortu pobytu na stacji, a tu sprawa rozbija się o specyfikę tej inwestycji. Długo nie mogliśmy znaleźć projektanta tego centrum, mimo kilkukrotnie powtarzanych przetargów. Okazało się, że projektanci lepiej od nas wiedzieli, jak skomplikowana jest to materia. Uczestnikiem tego projektu jest bowiem kolej.

PKP Polskie Linie Kolejowe?

Tak. I Peelka jest trudnym partnerem dla projektantów, którzy realizują zadania innych podmiotów niż kolej. Dopiero po dwóch latach znaleźliśmy wykonawcę dokumentacji projektowej i w tej chwili ta inwestycja jest już realizowana.

Do kiedy ta dokumentacja ma powstać?

Mamy nadzieję, że będzie gotowa do końca tego roku, ale zdaję sobie sprawę, że projektant może natrafić jeszcze na jakieś problemy. Przypominam, że cały czas mówimy o kolei, która u nas jest państwem w państwie, a uzgodnień trzeba tu sporo.

Koncepcja już jest – my już się nie zastanawiamy, jak to ma wyglądać, w którym miejscu będzie tunel, gdzie będą parkingi… Teraz mamy najżmudniejszą część, tę papierową. Ona zajmuje dużo czasu, bo wszystko mamy dziś strasznie zbiurokratyzowane.

Fot. JD

Gdzie będzie ten tunel? W ciągu ulicy 1 Maja?

Nie. 1 Maja docelowo zamykamy i robimy tunel pod samym centrum przesiadkowym – między ulicami Odrodzenia a Chocianowską. Dlatego ponad rok temu podjąłem, wraz ze swoimi urzędnikami, wysiłek doprowadzenia do likwidacji bloków przy ulicy Chocianowskiej. To będzie nowe centrum miasta. Bo centrum jest tam, gdzie faktycznie przebywają ludzie, a nie gdzie sobie wyobrażamy, że oni będą.

Mają przebywać też w pobliskim aquaparku. Ogłoszony jest już przetarg na budowę. Ile będzie kosztować ten obiekt i kiedy planowane jest jego otwarcie?

Wszystkie nasze instytucje rekreacyjne będą się znajdować tuż przy centrum przesiadkowym. Gdy budowaliśmy halę sportową, to też zakładaliśmy, że stanie ona blisko dworca, mimo że wielu polityków wzywało mnie – i potwierdzają to uchwały Rady Miejskiej – żebym zbudował halę obok stadionu. Od początku uważałem to za durny pomysł, bo obiekty sportowe muszą się znajdować blisko linii kolejowej. I dlatego w tym właśnie miejscu zbudowaliśmy halę, strzelnicę, baseny letnie, kryte korty tenisowe. Kolejnym krokiem jest Dolnośląskie Centrum Rekreacji i Rehabilitacji – tak będzie się nazywał ten nowy obiekt.

Pieniądze na budowę aquaparku już zabezpieczyliśmy. Mamy porozumienie z kilkoma bankami, które sfinansują to zadanie, a spłata będzie realizowana z dochodów ze sprzedaży usług tego ośrodka. Dzięki temu nie obciążamy tym zadaniem budżetu miasta. Szacujemy, że koszt budowy wyniesie około dwustu milionów złotych. Trudno powiedzieć, jaka będzie ostateczna kwota, biorąc pod uwagę obecną sytuację na rynku budowlanym i zmieniające się ceny materiałów.

Wizualizacja aquaparku w Lubinie (grafika: materiały prasowe)

Kolejnym pomysłem była przebudowa rynku połączona z wyburzeniem przykościelnych bloków. Na razie trwa remont kamienicy przy ul. Tysiąclecia. Będzie coś więcej?

Od roku trwa procedura uzyskiwania ZRID-u, czyli pozwolenia na budowę tutaj nowego układu komunikacyjnego. Mieszkańcy centrum Lubina domagają się uporządkowania spraw związanych z miejscami parkingowymi wokół rynku. Do tego konieczne jest przeprowadzenie wywłaszczeń, o czym lokatorzy z wyznaczonych do wyburzenia budynków wiedzą już od kilku lat. Nad tym wszystkim cały czas pracujemy.

Liczyłem na uzyskanie ZRID-u do końca zeszłego roku, ale tu też mieliśmy problem ze znalezieniem projektanta. Projektów inwestycyjnych w Polsce jest tak dużo, że w tej branży zwyczajnie brakuje mocy przerobowych.

Obiecywaliście też szybką kolej regionalną. Kolej Aglomeracyjna Zagłębia Miedziowego jest w fazie opracowywania studium wykonalności. Wierzy pan, że rząd znajdzie pieniądze na wybudowanie infrastruktury, która jest do tego potrzebna? Mowa o co najmniej dwóch miliardach złotych…

Tu też możemy mówić o projekcie już w realizacji. Trochę trwało przekonanie gmin do udziału w nim. Opracowanie studium finansuje województwo dolnośląskie przy wsparciu lokalnych samorządów, w tym miasta Lubina i Polkowic. Ale już na przykład gmina wiejska Lubin odmówiła udziału w budowie tej kolei, chociaż to jej mieszkańcy najbardziej protestowali, że nie mogą wsiąść do pociągu. Kolej aglomeracyjna jest też dla nich, ale na dziś ta gmina nie jest stroną tego projektu, w odróżnieniu od gmin z powiatu polkowickiego.

Samorządy sfinansują tylko opracowanie studium wykonalności. Budową ma się zająć PKP PLK, czyli strona rządowa. Stąd moje pytanie, czy – pana zdaniem – państwo znajdzie pieniądze na tę inwestycję?

Ja się obawiam tylko ewentualnych protestów społecznych w związku z przebiegiem tej kolei. O finansowanie martwię się najmniej.

Naprawdę? Nawet jeśli jesienią może dojść do zmiany rządu?

Dla rozwoju infrastrukturalnego kraju nie ma znaczenia, czy u władzy jest ta ekipa czy inna.

Jest pan optymistą…

Zawsze nim byłem. Jeśli dysponujemy koncepcją, uzgodnieniami, projektami i gwarancją wykonania ze strony państwa, to realizacja inwestycji jest tylko kwestią nacisku. Odważnego i zdecydowanego. Przeszedłem to już w sprawie doprowadzenia kolei do Lubina, gdzie latami przekonywano nas, że to nieopłacalne, bo mieszkańcy tego miasta nie będą jeździć pociągami. Że połączenia będą deficytowe i skazane na bankructwo. Ciągle przekonywaliśmy, że będzie inaczej, ciągle nam odmawiano, aż w końcu nadszedł czas, w którym kolej miała wystarczająco dużo pieniędzy na inwestycje. A my mieliśmy gotowe wszystkie dokumenty. Nie mieli już argumentów i zadziałali.

Wrócę do centrum przesiadkowego. W tym miejscu proponowali też państwo centrum biurowe, m.in. z nową siedzibą KGHM. Moim zdaniem na realizację tego planu nie ma co liczyć, zwłaszcza że kolejni zarządzający firmą są coraz mniej związani z Zagłębiem Miedziowym. Widzi pan tu jakieś szanse?

Szczęśliwie się złożyło, że prezes, który kompletnie nic nie robił przez ostatnie cztery lata, czyli Marcin Chludziński, wreszcie został odwołany. Pozyskaliśmy nowego partnera i zobaczymy, czy go przekonamy, że trzeba budować nowoczesne biurowce w Lubinie, a nie wynajmować powierzchnię w Warszawie.

Politycy boją się, że taka decyzja nie zostanie społecznie zaakceptowana, co, moim zdaniem, jest jakimś chorym mitem. To myślenie z lat osiemdziesiątych – wtedy przecież miał stanąć nowoczesny biurowiec, który ostatecznie został przerobiony na szpital Miedziowego Centrum Zdrowia. Skończyło się podwójną katastrofą: szpital jest kompletnie niefunkcjonalny, a spółka nie ma porządnego biurowca. Politycy muszą mieć odwagę powiedzenia nam, mieszkańcom regionu: „tak, potwierdzamy trwałą obecność KGHM-u w Zagłębiu Miedziowym poprzez budowę w Lubinie nowej siedziby dla zarządu”. Niech wreszcie przestaną bać się budowania nowoczesnych biurowców na prowincji. Dla nas to byłoby to potwierdzeniem, że nagle w nocy nie zapadnie decyzja o przeniesieniu całego zarządzania spółką do Warszawy, Wrocławia czy Nowego Jorku.

Centrala GHM (fot. JD/archiwum)

I nie przyjmuję odpowiedzi, że na takie decyzje nie ma miejsca w roku wyborczym. Ja wszystkie najtrudniejsze decyzje podejmowałem właśnie w tych latach, kiedy były wybory. Wtedy mówię ludziom, co będę robił. Nie oszukuję ich. Gdy likwidowałem bazar w centrum miasta, wszyscy mówili: „facet oszalał – w roku wyborczym likwiduje tysiąc stanowisk na bazarze”. Tak samo było z wprowadzeniem bezpłatnej komunikacji miejskiej, co też było przecież krytykowane. Nie boję się podejmować trudnych decyzji.

A propos prowincji i pracy na niej, mieszkańcy często pytają o strefę przemysłową, zarzucając panu i pańskiej administracji, że nie potraficie przyciągnąć inwestorów. Wyjaśnijmy, jaką rolę odgrywa obecnie Lubin w tym przedsięwzięciu. Co możecie zrobić i co robicie?

Ten teren w stu procentach należy do rządu, mimo naszych wielokrotnych starań o już nawet nie przekazanie, a sprzedanie go miastu. Rząd nam odmawia, więc przyjęliśmy politykę udawania, że jesteśmy właścicielami tych gruntów. To znaczy, że robimy wszystko, co powinien robić ich faktyczny właściciel: całą dokumentację projektową, zarządczą, dbamy o infrastrukturę kanalizacyjną, deszczową, gazową, energetyczną. W dodatku za to płacimy, bo zależy nam na utworzeniu tej strefy. Ale końcowe decyzje należą do rządu, niestety.

Obszar strefy dalej należy do Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa?

Tak. To dalej jest teren rolny. Można tam sadzić buraki i kukurydzę.

A komercjalizacją, czyli pozyskaniem inwestora, zajmuje się Agencja Rozwoju Przemysłu?

Tak.

Kiedy ostatni raz pojawiła się tu z kandydatem na inwestora?

Pod koniec stycznia.

Wyjdzie coś z tego?

Jestem przekonany, że w końcu tak. Ale nam zależy na przemyśle. Panattoni i inni tego typu nas nie interesują, chociaż dla nich ta lokalizacja to po prostu bajka. Ja nie wpuszczę nikogo takiego. Nie chcę, żeby opcje zatrudnienia w Lubinie wyglądały tak, że albo KGHM, albo wózek widłowy w magazynie.

A co pan może zrobić jako nie-właściciel terenu?

Nie dam im wody. Każdemu takiemu inwestorowi mówię, że finalnie nie dostanie ode mnie zaopatrzenia w wodę i on od razu wyjeżdża z tymi magazynami. Bo takich ludzi mi podrzuca rząd – żeby była jasność.

Musimy mieć narzędzie zniechęcające niektórych inwestorów, którzy krzywdzą nam przestrzeń, krzywdzą jakość powietrza, krzywdzą nas komunikacyjnie. Jeśli pozwolimy na dwustu hektarach wybudować magazyny, to będziemy mieć z tego tiry w całym mieście i nic więcej. Jakość życia w Lubinie spadnie. Nas interesuje trwały przemysł.

Jak fabryki Mercedesa pod Jaworem?

Tak. Oni też byli u nas, ale są zainteresowani przyklejaniem kolejnych zakładów do swoich inwestycji. Był też Volkswagen, ale prawdopodobnie wybierze Głogów z powodu bliskości Odry – potrzebują dużej ilości wody.

Lubin pozyskał dwieście milionów złotych na budowę sieci wodociągowej i kanalizacyjnej na tym nie swoim terenie. Po to, żeby inwestorzy wybierali jednak nasze miasto. Ruszyliście już z pracami?

Prowadzimy rozmowy z Polską Miedzią na temat wspólnego przedsięwzięcia, które dotyczyłoby właśnie zaopatrzenia strefy w wodę. Nie mogę ujawnić szczegółów, bo prowadzimy jeszcze pewne ustalenia. Myślę, że niebawem będziemy mogli przekazać informację opinii publicznej. Powiem tylko tyle, że to będzie rewolucja, jeśli chodzi o wodociągi w mieście, a nawet o występowanie wody powierzchniowej.

Wróci Zalew Małomicki?!

Nie powiem więcej (śmiech). To będzie oddzielny temat. Ale u mnie jest on już odhaczony. Teraz pracują nad tym inżynierowie.

Przejdźmy zatem do projektu, który odhaczony nie jest, bo jeszcze na dobre nie ruszył – do Cyklostrady Dolnośląskiej, realizowanej przez województwo dolnośląskie we współpracy z gminami. W Lubinie rowerzystów jest bardzo dużo i nowe, bezpieczne trasy na pewno by ich ucieszyły. Miasto dołączy do tego projektu?

Fot. archiwum

Przecież my już to zrobiliśmy. Cyklostrada to realizowanie pomysłu lubinian na całym Dolnym Śląsku. Trasy, które już mamy, będą po prostu jej częścią. Teraz otwieramy się na Chocianów, na Dolinę Baryczy. Kończymy jeszcze projekt włączania w sieć ścieżek rowerowych Małomic i w obrębie miasta wszystkie drogi rowerowe będą gotowe.

Mamy problem z gminą wiejską Lubin, która otacza miasto. Chłopi nie mają potrzeby jeżdżenia rowerami. Mam tu na myśli radnych, których mieszkańcy gminy wiejskiej od lat wybierają. To problem przepaści cywilizacyjnej i mentalnej. Trzeba głośno powiedzieć: tam u władzy są chłopi, którzy nie rozumieją takich projektów i nie chcą ich zrozumieć. Gmina wiejska nie włączyła się w Cyklostradę Dolnośląską, bo po co chłopu rower w polu? Ludzie, którzy wyprowadzili się z Lubina do tych sąsiednich miejscowości, myślą, że tam dalej jest miasto i to my podejmujemy decyzje. Są w błędzie.

Skoro o głosowaniu mowa – reprezentowani przez pana Bezpartyjni Samorządowcy zadeklarowali już start w wyborach krajowych. Wierzy pan, że możecie przekroczyć próg 5 procent, który da wam miejsce na Wiejskiej?

Tak, to jest realne. W 2018 roku wystartowaliśmy w całym kraju w wyborach do sejmików wojewódzkich i w szeregu z nich mamy swoich reprezentantów. A na Dolnym Śląsku tak naprawdę rządzimy – w koalicyjnym zarządzie województwa trzech z pięciu członków jest naszych, w tym marszałek. Sejmiki to nie jest wybór stricte lokalny. Żeby w nich wygrać, trzeba już prowadzić kampanię na szeroką skalę.

Tak, ale w dalszym ciągu jednak sejmik stanowi prawo o znaczeniu lokalnym. Wy chcecie mieć wpływ na decyzje wyższego rzędu. Nie lepiej pozostać przy tym, na czym się znacie dobrze – na pracy w terenie, blisko ludzi?

Brakuje nam konsultacji przy zmianach prawa. Nikt nas nie pyta, jak powinna wyglądać oświata, służba zdrowia czy inne tematy, które są nam zlecane do wykonania. Nic nie możemy sami zrobić – rządy tworzą prawo, które obowiązuje jednakowo w całym kraju. Tworzą nam kalki. Mamy na przykład prowadzić takie same szkoły jak w Suwałkach czy Bieszczadach, a przecież na Dolnym Śląsku mamy inną rzeczywistość społeczną i gospodarczą. Inne potrzeby i oczekiwania mieszkańców. A rząd mówi: macie być tacy sami.

Nie jesteśmy państwem federacyjnym…

Tu nie chodzi o federację. Chodzi o wolność i swobodę. Nie domagam się zmiany ustroju, tylko tego, żeby rząd nie zajmował się sprawami, na których się nie zna.

To czym powinien się zajmować?

Obronnością – niech tym się wreszcie zajmie na poważnie. Zwalczaniem przestępczości. Infrastrukturą. Dużymi projektami, których samorząd nie jest w stanie sam zrealizować, a nie decydowaniem, kto ma być dyrektorem szkoły w Chróstniku albo Ostrołęce.

W parlamencie i tak musielibyście przyjąć rolę koalicjanta, a dziś nie wiadomo, kto nim może być. Jesteście w stanie zatańczyć z każdym?

W tańcu jesteśmy słabi. Wprawdzie przez pięć lat należałem do zespołu pieśni i tańca, taniec w ogóle kocham, ale w polityce zdecydowanie wolę rozmowę. I tak, jesteśmy w stanie rozmawiać z każdym.

Bezpartyjni Samorządowcy współrządzą na Dolnym Śląsku od 2010 roku. Rządziliśmy z Platformą Obywatelską, z SLD, z PSL-em – ze wszystkimi, z którymi mogliśmy realizować projekty inwestycyjne. W tych układach każdy zachowywał autonomię poglądową, ideologiczną. Umawialiśmy się na pracę czysto projektową. Resztę zostawialiśmy swojemu sumieniu. Formacje partyjne nie powinny budować swojej tożsamości o sprawy dotyczące sumienia. To należy zostawić ludziom.

Bezpartyjni Samorządowcy zadeklarowali start w wyborach krajowych (fot. materiały prasowe)

Wróćmy na razie do Lubina – jak bardzo miasto musi zaciskać pasa w obecnej sytuacji gospodarczej? Podrożało wszystko, a planowane wpływy z podatków i opłat są niższe niż w zeszłym roku.

Trochę musi, jak wszyscy, ale nie ma powodów do paniki. Raz jest lepiej, a raz gorzej – to stały cykl. Do kryzysu trzeba się przygotować. Miasta, które tego nie zrobiły, teraz będą miały ciężej. Pamiętam czasy, gdy bezrobocie w Lubinie sięgało 25 procent, gdy w mieście były wyłączane lampy, nie było żadnych inwestycji, a na Przylesiu postawiono rondo z plastikowych barierek, z którego cała Polska się śmiała. Pierwsze, co zrobiłem, gdy zostałem prezydentem, to zlikwidowałem ten koszmarek.

Przygotowaliśmy się w okresie prosperity. Zreorganizowaliśmy oświatę, pozamykaliśmy małe szkoły – co nie było łatwe, bo ludzie tego nie rozumieli – żeby obniżyć koszty. Zbroiliśmy tereny pod inwestycje, przeprowadziliśmy termomodernizacje publicznych budynków, zachęciliśmy do tego też spółdzielnie i wspólnoty mieszkaniowe. Decyzję o modernizacji oświetlenia w całym mieście podjąłem w 2017 roku. I co się stało? Wstrzeliliśmy się idealnie w czas – mamy lepsze oświetlenie i spadek kosztów mimo drogiej energii. Nie musimy wyłączać lamp, jak to robią inne samorządy.

Fot. JD

Czy w związku z kryzysem lubinian czekają jakieś przykre niespodzianki? Opłaty za parkowanie w centrum, powrót biletów w komunikacji miejskiej, wyższe podatki lokalne?

Trudno powiedzieć, co nas czeka, ale na pewno nie bilety. My na bezpłatnej komunikacji miejskiej cały czas oszczędzamy. Wcześniej pokrywaliśmy 60 procent kosztów jej funkcjonowania. Uznaliśmy, że weźmiemy na siebie całość, ale przy okazji zmodernizujemy cały system, zredukujemy koszty, zamkniemy mało popularne linie. Oczywiście nie wszystkim to odpowiadało, ale brak biletów spowodował brak oporu społecznego. Nie zrobi pani rewolucji bez przekupienia drugiej strony.

Zarządzanie miastem to permanentny konflikt, bo dokonuje się ciągłych zmian – w przestrzeni, komunikacji, oświacie. A każda zmiana oznacza mniejszy lub większy opór. Zmiany wprowadza się po to, żeby coś usprawnić, naprostować, ale zawsze będzie ktoś niezadowolony.

Do utrzymania komunikacji w Lubinie dopłacaliśmy dwadzieścia milionów złotych rocznie. Dziś to tylko osiem milionów. Opłacało się.

Wszedł pan w ten trudny nowy rok z jakimś postanowieniem?

Jak chyba większość ludzi w moim wieku, mam zamiar zrzucić parę kilogramów. Najciężej było zrezygnować ze słodyczy. Zmiana nie jest łatwa, więc się w tej rewolucji przekupuję – mam w lodówce z dwadzieścia rodzajów sera (śmiech). Idzie chyba nieźle, chociaż ubytki w wadze widzę na razie tylko ja.

Życzę zatem powodzenia. I dziękuję za rozmowę.


POWIĄZANE ARTYKUŁY