Po wizycie fryzjera straciły po kilka kilogramów

1390

To ciężka praca, czasem bywa niebezpiecznie, ale owce z lubińskiego zoo strzyżenie zniosły całkiem spokojnie. Ich fryzjerem, jak co roku, był Sylwester Barasiński, który para się tym już od 50 lat. – I tak zacząłem dość późno, bo miałem już ponad 20 lat – uśmiecha się pan Sylwester, który jest kolejnym i wszystko wskazuje na to, że ostatnim w swojej rodzinie strzygaczem owiec.

Owce z lubińskiego zoo przeszły dziś małą metamorfozę. Stały się trochę lżejsze i szczuplejsze, ponieważ straciły swoje grube kożuchy z wełny, które do tej pory nosiły. Jak zwykle strzyżeniem zajął się Sylwester Barasiński, doświadczony strzygacz spod Namysłowa.

– Zawsze strzyżemy nasze owce po wykotach (termin stosowany w hodowli zwierząt oraz w łowiectwie na określenie porodu niektórych zwierząt – przyp. red.), tak mniej więcej tydzień później – wyjaśnia Andrzej Łużyński z Centrum Edukacji Przyrodniczej. – W tym roku strzyżenie czeka pięć owiec: dwie wrzosówki oraz tryka, a także dwie owce olkuskie – wylicza.

Zabiegi nie trwały długo – kilkadziesiąt minut. Choć jak mówi pan Sylwester, różnie to bywa – wszystko zależy od owcy i rodzaju wełny.

– Dziesięć owiec w pół godziny, w godzinę, to bardzo dobry wynik. Bywa, że jedną strzyże się w dwie minuty, a inną w dziesięć – wyjaśnia strzygacz.

Zwierzęta przez cały czas głośno beczały, jakby porozumiewając się ze sobą. Ale zabiegi przyjęły dosyć spokojnie. Gdy tylko trafiły na specjalną ławkę i zostały odpowiednio chwycone przez strzygacza, przestawały wierzgać i czekały aż cała wełna zostanie z nich ściągnięta. A niektóre z tych zwierzaków noszą jej na sobie całkiem sporo. Najwięcej mają jej merynosy – nawet kilkanaście kilogramów.

Pan Sylwester obecnie strzyże owce przy pomocy angielskiej maszynki, zaczynał na takich produkowanych w Związku Radzieckim. Jak mówi, stosuje technikę polsko-niemiecką i używa ławeczki, choć niektórzy z niej nie korzystają i sadzają owce po prostu na ziemi.

– Owcy nie boli, to jest tak samo, jak my idziemy do fryzjera – odpowiada uśmiechając się pan Sylwester na pytania o to, jak odczuwają zwierzaki jego zabiegi pielęgnacyjne.

Owce po strzyżeniu

Swoją pracę wykonuje już od 50 lat. Wcześniej zajmowali się tym jego pradziadek, dziadek i ojciec. – Niestety moi synowie już nie chcą – przyznaje, dodając, że choć zdarzają się chętni, by rozpocząć naukę strzyżenia, to gdy zobaczą jak ciężka jest to praca, uciekają.

A bywa i niebezpiecznie. – Kiedyś posadzono mi owieczkę na ławeczce i jak dała mi z główki, to trzy tygodnie nosiłem limo – śmieje się pan Sylwester.

Kolejne strzyżenie i spotkanie z fryzjerem czeka lubińskie owce dopiero za rok.


POWIĄZANE ARTYKUŁY