Mateusz Bartolewski: Cieszę się, że trener mi zaufał

340

Przed ostatnim meczem rundy jesiennej, w którym to „Miedziowi” zmierzą się z Pogonią Szczecin na boisku rywala, rzecznik klubu przeprowadził wywiad z młodym obrońcą KGHM Zagłębia Lubin – Mateuszem Bartolewskim, który państwu prezentujemy. 

Swego czasu występowałeś w drugiej drużynie Pogoni Szczecin, ale czy miałeś już okazję zagrać przeciwko „Portowcom”?

Mateusz Bartolewski: Tylko w meczu sparingowym, gdy jako zawodnik Stilonu przyjechałem zmierzyć się na głównej płycie z Pogonią. O stawkę jeszcze się nie zdarzyło, więc cieszę się na taką możliwość. Na pewno jeśli zagram, to będę bardzo mocno zmotywowany.

Czego w takim razie zabrakło, aby przebić się w Szczecinie?

Mateusz Bartolewski: Myślę, że trochę zaufania co do mojej osoby. Tak naprawdę, to miałem w Pogoni fajny okres, choćby w drużynach centralnych za trenera Crettiego, gdzie udało się zdobyć nawet wicemistrzostwo Polski. Czegoś jednak zabrakło przy przejściu do drużyny rezerw. Nie udało się wywalczyć silnej pozycji, nie odgrywałem czołowej roli w tym zespole i finalnie postanowiłem odejść. Na pewno jednak czas spędzony w Szczecinie ukształtował mnie w pewien sposób piłkarsko. Nie mogę powiedzieć, że był to zmarnowany okres. Poznałem tam ciekawych ludzi, z którymi do dziś mam kontakt, jak choćby z Sebastianem Kowalczykiem. Znamy się jeszcze z kadr młodzieżowych.

Swego czasu występowałeś jako zawodnik ofensywny, zgadza się?

Mateusz Bartolewski: Dokładnie. Tak naprawdę pozycję na boisku zmienił mi dopiero trener Fornalak w Ruchu Chorzów. Byłem wtedy w tym zespole na testach i rozgrywaliśmy mecz kontrolny przeciwko Widzewowi Łódź. W drugiej części szkoleniowiec postanowił pozmieniać kilka rzeczy i widząc chyba pewien potencjał, zaproponował, aby zagrał na boku obrony.

Mówisz, że zobaczył potencjał. A Twoim zdaniem co mogło spowodować taką decyzję?

Mateusz Bartolewski: Ciężko powiedzieć. Myślę, że trener zwrócił uwagę na moje walory, jakimi są wzrost czy wyskok. Do tego w miarę dobrze radziłem sobie w powietrzu, nie miałem problemów w defensywie, a jako zawodnik ofensywny potrafiłem stworzyć zagrożenie z przodu. Zagrałem na tej pozycji, wypadłem chyba nieźle i od tego momentu występowałem już jako obrońca.

I to właśnie dobre występy w Ruchu Chorzów pozwoliły Ci znaleźć się w tym miejscu, w którym jesteś?

Mateusz Bartolewski: Zgadza się. Czas spędzony w Chorzowie oceniam naprawdę pozytywnie. Czułem się tam dobrze, zarówno pod względem życia jak i gry. To przecież w Ruchu ustabilizowałem formę i przez praktycznie cały czas byłem w dobrej dyspozycji. Pamiętam również nasz mecz w Lubinie, gdy przyjechaliśmy w ramach rozgrywek trzeciej ligi zagrać z drugą drużyną KGHM Zagłębia Lubin. Co prawda mecz rozpocząłem na ławce rezerwowych, pojawiłem się dopiero w drugiej części spotkania, ale na pewno było to ciekawe widowisko. Dlatego ten okres, w którym występowałem przy ulicy Cichej, będę również wspomniał z sentymentem.

Obecny sezon jest dla ciebie chyba udany? Udało się zadebiutować w ekstraklasie, ale i rozegrać kilka spotkań.

Mateusz Bartolewski: Tak, nie ma co ukrywać. Transfer do Zagłębia Lubin to była przemyślana decyzja i z perspektywy czasu, dobra dla mnie pod względem rozwoju. Oczywiście, nie zakładałem, że od razu dostanę szansę. Trzeba pamiętać, że przychodziłem z uznanego zespołu, ale jednak III – ligowego. Przeskok więc jest ogromny. Doceniam jednak to, że trener mi zaufał i dał możliwość rozegrania tych kilku spotkań w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce.

Co mogło Twoim zdaniem zadecydować, że trener Sevela nie bał się na Ciebie postawić?

Mateusz Bartolewski: Nie ma co ukrywać, miałem trochę szczęścia. Kontuzja Sasy Balicia w meczu z Górnikiem dała mi możliwość rozegrania meczu w dłuższym wymiarze czasowym. Co prawda wcześniej zadebiutowałem czy to w spotkaniu ze Świtem w Pucharze Polski, czy ligowym spotkaniu z Cracovią, ale nie można tego porównywać. Co zadecydowało? Myślę, że trener widział, jak ciężko pracuję na treningach i jak staram się nadrobić pewne rzeczy, aby sprostać wymaganiom ekstraklasy. Naprawdę, bardzo się cieszę, że mi zaufał i to jest na pewno mocny bodziec do dalszej pracy. Jestem w miarę zadowolony z tych kilku występów, aczkolwiek analizowałem wszystkie spotkania i w każdym znalazłem coś, co mógłbym zrobić lepiej.

Powiedziałeś, że pierwsze spotkanie w dłuższym wymiarze czasowym zagrałeś przeciwko Górnikowi Zabrze. Zwycięskie dodajmy, ale wchodziłeś w trudnym momencie, bo jakby nie patrzeć był to mecz z liderem. Pojawił się jakiś większy stres czy nie było czasu na zastanawianie się?

Mateusz Bartolewski: To działo się tak szybko, że chyba nie zdążył się pojawić. Kontuzja Sasy miała miejsce już na początku spotkania, więc nie było dużo czasu, nawet żeby przygotować się psychicznie, tylko od razu na boisko. Może to jednak lepiej? Na pewno było to duże przeżycie, przecież jeszcze kilka dni wcześniej grałem w trzeciej lidze, w meczu rezerw. A tu wchodzisz, światła jupiterów, kibice na trybunach i jeszcze grasz z liderem. Była adrenalina.

A sam poziom ekstraklasy mocno cię zaskoczył?

Mateusz Bartolewski: Myślę, że dwie rzeczy rzucają się od razu – intensywność i jakość gry. Na pewno stoją na dużo wyższym poziomie i rzeczywiście, na samym początku ciężko się przestawić. W trzeciej lidze jest więcej walki, dominuje fizyczność, a w ekstraklasie zaś dużo więcej jest dokładności. Większą rolę odgrywa też taktyka. W pierwszych tygodniach po przyjściu do Lubina musiałem popracować mocniej nad wydolnością, bo zdecydowanie trzeba więcej biegać, ale szybko nadrobiłem te zaległości. Mimo wszystko czeka mnie jeszcze dużo pracy, bo jest wiele rzeczy, które na tym poziomie mogę robić jeszcze lepiej.

Czyli mecze, w których występowałeś, analizowałeś wnikliwie?

Mateusz Bartolewski: Oczywiście. Te pierwsze spotkania z Górnikiem czy Legią oglądałem już wielokrotnie. Najpierw sam, później z tatą, na końcu z trenerem. Na początku to takie dziwne uczucie, patrzeć na siebie na boisku i słyszeć jak komentatorzy wymawiają Twoje nazwisko. Ale szybko się przyzwyczajasz i obserwujesz swoje zachowanie z nieco innej perspektywy. Z boiska pewne rzeczy oceniasz inaczej, brak tutaj czasu na większą refleksję. Dlatego warto odtwarzać te spotkania choćby po to, aby sprawdzić co można jeszcze poprawić. Gdzie w danej sytuacji mogłem zrobić coś lepiej, inaczej. Jestem na takim etapie, gdzie dużo czasu poświęcam na analizę, bo przecież ja ciągle tej ekstraklasowej piłki uczę.

W takim razie mecz na Legii Warszawa, tuż po spotkaniu z Górnikiem był na pewno cennym doświadczeniem?

Mateusz Bartolewski: Tak, to było coś innego. Pamiętam bowiem, jak jeździłem jeszcze na mecze Legii, gdy grała gdzieś blisko. W jednym momencie obserwujesz ich z perspektywy widza, czy w telewizji, a chwilę później grasz przeciwko nim na stadionie w Warszawie. Legia na pewno ma mocne nazwiska, jak Boruc, Lewczuk czy Jędrzejczyk, ale w chwili, gdy pojawiasz się na boisku, nie myślisz o tym. Mecz w Warszawie był dla mnie o tyle specyficzny, że zagrałem na innej pozycji, bo boku pomocy. Do tego przegrywaliśmy i zostało tylko piętnaście minut do końca. Ciężko było cokolwiek zrobić, choć starałem się jak mogłem i nawet raz dałem piłkę do Patryka Szysza, aczkolwiek został on zastopowany. A tak, to nie było za dużo sytuacji, żeby się wykazać. Legia tego dnia była lepsza i finalnie wygrali to spotkanie.

Widać po Tobie, że nie jesteś zadowolony z tego występu.

Mateusz Bartolewski: To prawda, nie jestem. W myślach to spotkanie rozegrałem już kilka razy, na spokojnie. Ale z perspektywy czasu wiele rzeczy wydaje się łatwych. Wówczas wchodziłem na boisko w ciężkiej sytuacji, na nietypowej pozycji i stąd wrażenie, że byłem trochę pogubiony. Myślę, że dziś zagrałbym inaczej.

Dochodzimy do 12. kolejki PKO Ekstraklasy, w której to od początku pojawiasz się na murawie. Sytuacja dla Ciebie na pewno nowa, nietypowa, bo wskakujesz do składu w ostatniej chwili. Jak to wyglądało z Twojej perspektywy? Byłeś gotowy od początku?

Mateusz Bartolewski: Trzeba zacząć od tego, że w tygodniu pracujesz na treningach po to, aby właśnie w takim momencie być wsparciem dla drużyny. Dlatego zawsze się przykładam do zajęć, bo nawet w Zagłębiu nauczyłem się, że możesz pojawić się na placu gry w najmniej spodziewanym momencie. Nie było więc większych emocji. O tym, że wystąpię, dowiedziałem się dzień wcześniej i miałem sporo czasu, aby z tą myślą się oswoić. Na pewno towarzyszyły temu wydarzeniu dodatkowe emocje, ale tak mniej więcej cztery godziny przed meczem, była pełna koncentracja. Na rozgrzewce nawet nie poczułem, w którym momencie mnie „puściło”. Z samego spotkania z Gliwicach jestem też zadowolony, dużo się do niego przygotowywałem taktycznie. Wiedziałem, że na mojej stronie będzie grał zawodnik doświadczony, Badia i starałam się wyciągnąć jak najwięcej informacji o jego sposobie gry. Myślę, że Piast nastawił się na grę moją stroną, widząc młodego zawodnika, ale poza jednym momentem, gdy ruszyli mocno moją stroną, nie mieli za dużo sytuacji w tej strefie. Dlatego oceniam ten występ pozytywnie.

W takim razie co powiesz o ostatnim, wygranym spotkaniu derbowym ze Śląskiem Wrocław?

Mateusz Bartolewski: Szczerze? Chyba nigdy aż tak się nie cieszyłem po ostatnim gwizdku jak wtedy. Do dziś to we mnie siedzi, a rozmawiamy kilka dni po spotkaniu. Może dlatego, że nigdy nie miałem okazji wygrać w takich prawdziwych derbach i to jeszcze w takich okolicznościach? Jestem tu krótko, to prawda, ale to naprawdę niesamowite przeżycie. Szkoda, że bez kibiców, choć słyszałem, jak śpiewają przed pierwszym gwizdkiem. Fajna, dodatkowa motywacja.

À propos rozgrzewki. Widziałem, gdy podczas przygotowania do meczu skakałeś do wysokich piłek rzucanych przez trenera Pawła Karmelitę. Twój wyskok był wręcz imponujący. Powtórzyłeś to choćby w sytuacji, gdy „Miedziowi” zdobyli drugą bramkę, rozbijając niejako defensywę przeciwnika. To u Ciebie umiejętność wrodzona czy wytrenowana?

Mateusz Bartolewski: Bardzo dziękuję. Po części wytrenowana, bo w młodości bardzo często grałem w siatkówkę plażową i tam, umiejętność wyskoku była kluczowa. Myślę, że wtedy mocno poprawiłem się w tym aspekcie. Co prawda jakieś umiejętności wrodzone miałem, ale byłem zdeterminowany, żeby z każdym rokiem skakać jeszcze wyżej. Do dziś mi to zresztą zostało i bardzo lubię pojedynki w powietrzu.

Kiedyś o Arkadiuszu Głowackim trener Franciszek Smuda powiedział, że „nie kalkuluje i jak rzucisz mu cegłówkę, to też skoczy do główki”. Ty chyba też jesteś takim typem zawodnika, wszak już dwukrotnie podczas pobytu w Lubinie miałeś przykre zderzenie głową z przeciwnikiem.

Mateusz Bartolewski: No tak, ze Świtem, z Chrobrym w sparingu, a nawet ostatnio z Piastem. Więc nawet trzykrotnie. Trochę jest w tym racji, choć nie wiem, czy to akurat dobrze. Z czasem na pewno nabiorę boiskowego doświadczenia i pewnie wtedy do tych pojedynków będę wychodził inaczej. Ja na boisku chcę zawsze zagrać jak najlepiej, pójść na maksimum zaangażowana i umiejętności. Stąd może te urazy, ale tak jak mówię, będę pracował nad tym, aby ograniczyć ryzyko kontuzji.

Przed nami ostatni mecz tej rundy z Pogonią Szczecin na ich stadionie. Jakie to będzie spotkanie?

Mateusz Bartolewski: Myślę, że powinniśmy patrzeć przede wszystkim na siebie. Ostatnio gramy niezłą piłkę i dodatkowo, pokazaliśmy wielokrotnie w tym sezonie charakter. Tracimy także mało bramek, co jest naszym atutem. Wierzę w potencjał naszego zespołu i jeśli zagramy tak, jak ostatnio, to będzie dobrze. Pogoń z kolei jest również drużyną z potencjałem ofensywnym, ma w składzie kilku naprawdę dobrych zawodników. Nie koncentruje się jednak na jakiś jednym, szczególnym. Jeśli zagram w Szczecinie, to dostosuje się do wskazówek trenera, a na boisku dam z siebie maksimum.

rozmawiał Marek Wachnik / Fot. Paweł Andrachiewicz


POWIĄZANE ARTYKUŁY