Bałagan w szpitalnej kuchni

37

Dyrekcja firmy, związki zawodowe czy może szefowa firmy Sabat, zajmująca się obsługą gastronomiczną lubińskiego szpitala? O tym kto kłamie będzie miała rozstrzygnąć specjalna kontrola komisji rewizyjnej rady powiatu. Okazało się bowiem, że praca w szpitalnej kuchni budzi wiele kontrowersji nie tylko wśród zatrudnionych tam kobiet, ale i całego środowiska szpitalnego.

 

Burzę wywołały działające w szpitalu związki zawodowe.

– Kobiety zatrudnione w firmie Sabat pracują w nieludzkich warunkach – mówi zdenerwowana Anna Szałaj, szefowa Międzyzakładowego Związku Zawodowego Pracowników Ochrony Zdrowia i Pomocy Społecznej. – Zmuszono je do zrzeczenia się praw pracowniczych, każe się pracować po kilkanaście godzin. Zgłosiły się do nas po pomoc, bo gdzie mają pójść – pyta szefowa związku.

Wspólnie z pracownikami kuchni, a także byłymi pacjentami szpitala, związkowcy przyszli na sesję rady powiatu, by właśnie u rajców szukać pomocy. Nie była to już ich pierwsza wizyta w starostwie. Wcześniej pojawili się na marcowej sesji rady powiatu. Stroną w sporze nie była jednak rada powiatu, a bez drugiej strony konfliktu ciężko szukać rozwiązania. Przedstawicieli szpitalnych związków, dyrekcję szpitala, a także kierownictwo firmy Sabat zaproszono więc na wczorajsze posiedzenie rady.

Początkowo nic nie wskazywało na tak burzliwy przebieg obrad. Dyrektor szpitala, Jarosław Sieracki, zapewniał, że on jako szef ZOZ-u wywiązał się ze swoich obowiązków.

– Jako dyrektor placówki, która zawarła z firmą Sabat umowę na świadczenie usług, sprawdziłem czy pracownicy posiadają badania i są przeszkoleni w zakresie BHP. Co do tego nie było zastrzeżeń. Kwestie dotyczące mobbingu czy nie przestrzegania praw pracowniczych nie należą już jednak do moich obowiązków – nie ukrywa dyrektor ZOZ. – W chwili zawarcia umowy z firmą Sabat powiadomiłem też związki o przekazaniu pracowników, więc nie rozumiem kierowanych pod moim adresem zarzutów – tłumaczył Sieracki.

A zarzutów związkowcy mają całą listę. Niestety radni PO, jak i przewodniczący rady nie byli skorzy do ich wysłuchania. w obronie związkowców stanęli więc radni Lubin 2006. Dzięki temu na jaw wyszły kulisy pracy w kuchni.

– Kobiety w tych samych czepkach, butach i fartuchach gotują posiłki, potem pakują to jedzenie na wózek i jadą na oddział do chorych, wracają i robią jeszcze jeden kurs. Po pierwsze roznoszą w ten sposób zarazki, po drugie pracują jak roboty – wylicza Szałaj.

Dyrektor szpitala nie zdołał wysłuchać do końca relacji związkowców, czy przybyłych do starostwa byłych pacjentów. Kobieta o kulach, która kilka tygodni leżała na chirurgii mówiła wprost – tego śmierdzącego obrzydlistwa nie da się zjeść. Zdenerwowany Jarosław Sieracki opuścił sesję, do dyspozycji przybyłych pozostawiając swojego zastępcę.

Zdenerwowania nie zdołała też ukryć szefowa firmy Sabat. Kobieta próbowała bronić się twierdząc, że w kuchni były szczury, że sytuacja była kryzysowa, i to właśnie dzięki niej została opanowana, a kuchnie może normalnie funkcjonować.

Wątpliwości co do normalności w szpitalnej gastronomii mieli za to radni. Ostatecznie niemal dwugodzinna dyskusja zakończyła się postanowieniem, że komisja rewizyjna przeprowadzi w szpitalu specjalną kontrolę. Pokontrolny raport wykaże, jak rozwiązać problem kucharek z ZOZ-u.

Czytaj również: www.lubin.pl/aktualnosci,9495,bo_krokiety_byly_niesmaczne.html


POWIĄZANE ARTYKUŁY