Uwielbiają się spotykać i rozmawiać, gdy zaczynają wspominać, niełatwo jest im przerwać – dziś w sali audiowizualnej w lubińskim zoo, jak co roku w dzień św. Cecylii, patronki muzyków i lutników, spotkali się byli pracownicy Dolnośląskiej Fabryki Instrumentów Lutniczych. – Byliśmy jak rodzina, wszyscy wiedzieli, że ktoś wychodzi za mąż, że komuś rodzi się dziecko czy że ktoś inny ma jakieś święto – wspomina Krzysztof Węgrzyn, lutnik, który w DEFIL-u przepracował 14 lat, dodając, że nadal lubią ze sobą przebywać i trzymają się razem.

Te spotkania stały się już tradycją, odbywają się bowiem od wielu lat, właściwie zostały zainicjowane niedługo po tym, jak Dolnośląska Fabryka Instrumentów Lutniczych została zamknięta w 2005 roku.
– Można powiedzieć, że wzięły się z tęsknoty – mówi z uśmiechem Elżbieta Domin, która w DEFIL-u przepracowała 34 lata, jak mówi, w dziale zbytu. – Spotykaliśmy się w mieście z poszczególnymi osobami, ale po prostu, tęskniliśmy za sobą. Tak zrodziła się myśl, że może coś zrobimy – przyznaje.
I tak się zaczęło. Pani Elżbieta zajmowała się stroną organizacyjną i finansową – prowadząc zrzutkę do kapelusza – a Maria Laszczyk stroną kościelną. Spotkanie zawsze bowiem poprzedzała msza święta.

Informacja o pierwszych spotkaniach roznoszona była poczta pantoflową, później było już prościej, bo każdy były pracownik DEFIL-u wiedział, że 22 listopada, czyli w dzień św. Cecylii będzie spotkanie. Na początku spotykano się w salce przy małym kościele. Zmieniło się to w 2014 roku, kiedy w Galerii Zamkowej powstała wystawa poświęcona tej fabryce. Od tamtego momentu lutnicy co roku goszczą w miejskich instytucjach kultury, a od dwóch lat w lubińskim Ogrodzie Zoologicznym.

– Organizacyjna część przeszła na panią Agatę Bończak, która wtedy była pracownikiem Wzgórza Zamkowego, a dziś jest dyrektorem Ogrodu Zoologicznego. Teraz ja jestem gościem, przychodzę tu jako konsultant, można powiedzieć – śmieje się pani Elżbieta. – Na każdym spotkaniu na przestrzeni tych wszystkich lat zawsze jest nas dużo. W ludziach, którzy pracowali w DEFIL-u, jest taka chęć spotykania się, bycia razem. Byliśmy jak jedna wielka rodzina. Każdy każdego znał. Jak trzeba było, to jeden drugiemu pomagał. Jak przychodził ktoś do pracy, dano komuś pod opiekę ucznia czy adepta sztuki, to wszystkiego szczegółowo został nauczony, bo ten kto przekazywał wiedzę, to miał za punkt honoru, żeby przekazać wszystko dokładnie – podkreśla.

Na dzisiejszym spotkaniu również pojawiło się mnóstwo osób. Trzeba było dostawiać krzesła, bo zabrakło wolnych miejsc. Jak zwykle była okazja do rozmowy i wspomnień. A jest co wspominać, bo Dolnośląska Fabryka Instrumentów Lutniczych była nie tylko zakładem pracy, ale również istotnym elementem powojennej historii i tożsamości Lubina. Miała też ogromny wpływ na rozwój kultury muzycznej w Polsce. Produkowano tu mechanizmy pianinowe i instrumenty, w tym gitary, mandoliny czy skrzypce, które stały się symbolem epoki PRL-u, ale również zabawki.

– Był czas, że zarabialiśmy na tych zabawkach dolarami. I z tego względu mogliśmy z Zachodu sprowadzać materiały na inne instrumenty, np. fernambuk na smyczki do skrzypiec czy filce z Anglii do młotków pianinowych. Miesięcznie nawet 20 tysięcy zabawek, takich gitarek do zabawy produkowaliśmy i 60-70 procent z nich szło za granicę – mówi Zbigniew Dyndyk, który pracował w DEFIL-u od 1965 roku aż do jego zamknięcia. – Żyłem DEFIL-em, choć były to trudne czasy, bo przecież wiadomo, że były wzloty i upadki. Były restrykcje na niektóre materiały z zachodu, dlatego poszliśmy w kierunku materiałów z Wietnamu, ale to już nie było to. Choć był i dobry okres, gdy panie, które miały mężów w kopalni, mówiły do tych pracujących u nas: „Ten twój lakiernik zarabia więcej niż mój mąż na dole”. Później się zmieniło. Wiadomo, że kopalnia poszła do przodu, a my zostaliśmy wyparci przez rynek wietnamski, który zawalił nas swoimi instrumentami – dodaje pan Zbigniew.

Na dzisiejszym spotkaniu – jak zwykle zresztą – nie zabrakło również muzyki. Wystąpiły dzieci ze szkół muzycznych z Lubina i Głogowa oraz zwycięzca „Szansy na sukces” Dawid Krężel. Wszyscy oni zagrali na instrumentach zbudowanych przez Krzysztofa Węgrzyna, lutnika, który przepracował w DEFIL-u 14 lat, a później prowadził swoją pracownie lutniczą w Pieszkowie.

Zagrała również kapela fabryczna.
– Nasza kapela, która powstała w 1975 roku, obchodzi w tym roku 50-lecie – mówi pan Krzysztof. – Do Lubina przyjechaliśmy wszyscy z gór – ja jestem z Zakopanego – bo szkolnictwo lutnicze było na Podhalu, a jedyna fabryka instrumentów lutniczych w Polsce była właśnie tutaj. Przyjeżdżaliśmy tu na miesięczne praktyki i zaproponowano nam, żebyśmy przyjechali do pracy. Tutaj nie było lutników, a my nie mieliśmy co po maturze robić tam na Podhalu. Przyjechaliśmy całą grupą górali i okazało, że każdy gra na jakimś instrumencie. I tak powstała nasza kapela defilowska. Obgrywaliśmy Dzień Kobiet, pochody pierwszomajowe, mamy też hymn lutniczy. Ściszali całe nagłośnienie jak szedł DEFIL – śmieje się pan Krzysztof.
Fot. Tomasz Folta
Fot. MRT



























































