Ściana jednego ze sklepów przy ulicy Mickiewicza stała się miejscem wyrażania emocji okolicznych wandali. Wulgaryzmy rażą mieszkańców, irytują szefostwo sklepu. – Gdzie my mieszkamy, w jakimś buszu? – pyta oburzony lubinianin Stefan Brzeziński.
Wulgarne napisy czy nielegalne graffiti to zmora całego miasta. Z wandalami od dawna walczą zarządcy budynków, a także straż miejska. Zwykle bezskutecznie. Lubińscy strażnicy mają jednak na swoim koncie kilka przypadków schwytania wandali.
– Sprawcy otrzymują mandat do 500 zł, a w przypadku większych strat odpowiadają karnie, jak za przestępstwo – tłumaczy Robert Kotulski, komendant straży miejskiej.
Sklep przy Mickiewicza grafficiarze upatrzyli sobie już wiele lat temu.
– Mieszkam naprzeciw sklepu i otwierając okno muszę codziennie oglądać te wulgaryzmy. Zarówno ja, jak i sąsiedzi, mamy tego dosyć. Patrzą też na to dzieci, co to za przykład dla takich maluchów. Przecież żyjemy w cywilizowanym świecie – narzeka Stefan Brzeziński.
Kierownictwo sklepu bezradnie rozkłada ręce. Każda próba zamalowania napisów kończy się tak samo. Jedne zastępowane są następnymi, często jeszcze gorszymi.
– Ostatnio ściana wytrzymała niecałe dwa miesiące. Potem znów pojawiły się wielkie wymalowane sprayem napisy – przyznaje jedna z pracownic sklepu.
Za naszym pośrednictwem mieszkańcy ulicy Mickiewicza apelują do autorów niecenzuralnych napisów: znajdźcie inną formę wyrażania swoich emocji i nie niszczcie cudzego mienia – apelują lubinianie.