50 lat żeńskiego szczypiorniaka: Historia Barbary Lewandowskiej

1026

Z „Miedziową” drużyną wywalczyła srebrny czy brązowy medal mistrzostw Polski. Duży wpływ na jej sportowy rozwój miała Elżbieta Szczepaniak, którą uważała za wzór do naśladowania. W ramach naszego cyklu przedstawiamy pierwszą część historii wychowanki MKS Zagłębia Lubin – Barbary Lewandowskiej.

Brązowe medalistki mistrzostw Polski Sezon 1995/1996. Od lewej stoją: Roman Jezierski trener, Barbara Lewandowska, Jadwiga Łuzuchiewicz, Anna Siekaniec, Elżbieta Bogucka, Edyta Pawłowska, Marta Dawidowicz, Ałła Sawczina, Renata Żukiel, Violetta Lawicz, Sławomir Ptak kierownik sekcji piłki ręcznej. Siedzą od lewej: Gabriela Drzewiecka, Agnieszka Pobiedzińska, Swietłana Straszko, Wictoria Guryliowa, Barbara Kurek, Elżbieta Szczepaniak, Renata Głąbińska.

Sport w pani rodzinie był od zawsze. Tato Michał bronił barw Zagłębia Lubin czy Odry Ścinawa, po czym został trenerem, a brat Mariusz także reprezentował barwy „Miedziowego” klubu, aby później rozpocząć piłkarską karierę zagranicą. Pani również lubiła sport i klimat jaki go otaczał, można powiedzieć już w brzuchu mamy.


 
Barbara Lewandowska: Sport był od dziecka. Był u moich rodziców zawsze na pierwszym miejscu. Była piłka nożna, która królowa w domu, a to właśnie z racji, iż tato trenował i odnosił olbrzymie sukcesy. Rodzice pokazywali nam, że jest to w rodzinie ważne. Pamiętam taką historię, kiedy mama była w ciąży już w prawie dziewiątym miesiącu. Brzuszek już duży i jak to mi tłumaczyła, można było śmiało kłaść na niego duży talerz. W tym czasie była walka o awans do drugiej ligi na Stadionie Górniczym. Ludzi mnóstwo, również siedzących na drzewach. Mama miała swoje stałe miejsce na trybunie. Wybrała się na stadion, a jeden z kibiców zwrócił jej uwagę, gdzie pani z tym wielkim brzuchem się tam pcha? Mama odpowiedziała, że nigdy w życiu nie opuściła meczu męża i tym razem też tak będzie. Oczywiście obejrzała całe spotkanie, a wtedy było zwycięstwo. Śmieje się więc, że emocje sportowe miałam już w brzuchu mamy. Kiedy pojawiłam się na świecie jeździłam z rodzicami na mecze. Wspieraliśmy tatę na spotkaniach i obozach sportowych, a później jak brat zaczął w piłkę kopać to jeździliśmy za nim. Pamiętam obozy sportowe, które zawsze były świetne. Kiedyś było inaczej, bo spanie odbywało się w namiotach harcerskich na pryczach. Jeden olbrzymi prysznic do dyspozycji całego obozu. Po kolacji trzeba było przygotować się do następnego dnia treningowego i chłopcy, jak to chłopy w okresie dojrzewania byli wiecznie głodni. Mama robiła zawsze dodatkową drugą kolację przed namiotem. Wychowałam się przy chłopakach z Zagłębia. Ten sport zaczął się pomału rodzić.

Nie śpiew i taniec, a tylko piłka ręczna!

Barbara Lewandowska: W pierwszej klasie szkoły podstawowej, bo chodziłam do dziesiątki, a później przenieśli nas do jedenastki to przed pójściem do czwartej klasy, wpadł pomysł, aby zrobić testy do klas sportowych. Tak, aby bardziej zaangażować większą liczbę młodzieży. Trener Krasiński, Sroka, pani Zosia Janusz tworzyli siłę, jeśli chodzi o nauczycieli wychowania fizycznego. Testy sprawnościowe to nawet skok o tyczce, skok w dal, testy Coopera i wytrzymałościowe czy rzut piłką lekarską. Powiedziałam, że pójdę na te testy, a rodzice byli nieco zdziwieni, bo ja przejawiałam bardziej predyspozycje wokalne, śpiewałam i tańczyłam, a sport po prostu towarzyszył mi. Okazało się na testach, że wyszło świetnie. Naszym wychowawcą w klasie był pan Sroka, więc miał tą męską część, bo prowadził chłopców, a mnie w pierwszym roku prowadziła pani Zosia Janusz. Szkołę podstawową, jeśli chodzi o treningi wspominam fantastycznie. Typowych treningów na zajęciach i po nich mieliśmy dużo, a dodatkowo basen na naszej słynnej siódemce, wyjazdy na obozy nie tylko związane z piłką ręczną, ale na przykład kajakarskie, rowerki wodne czy wycieczki, ale związane ciągle ze sportem. Później przejął nas pan Krasiński, a on już miał starszą grupę dziewczyn. Były tam takie zawodniczki jak Magda Szkoła czy Marta Glinka. Dziewczęta bardzo szybko weszły do pierwszego zespołu, a później do trenera Jezierskiego. My, mając dobre wzorce, chciałyśmy też za nimi podążyć. Pamiętam, że wtedy zdobyłyśmy na mistrzostwach województwa trzecie miejsce w 1988 roku.

Międzynarodowa przygoda młodych szczypiornistek.

Turniej w Szczecinie

Barbara Lewandowska: Jeździłyśmy na turnieje międzynarodowe do Chojnowa. Tam przyjeżdżały zespoły z Rosji czy Niemiec. Bardzo mocno obsadzony turniej, gdzie tych zespołów zawsze było około pięćdziesięciu. Podzielone były one na różne kategorie wiekowe i ta piłka ręczna, z jaką przyszło mi się spotkać na starcie, to ta asfaltowa i na drewnianym parkiecie. Nasze stroje, to tak żartobliwie teraz mówię, stanowiły majtki. To nie były krótkie spodenki tylko nieco inne, a obowiązkowo musiałyśmy mieć nakolanniki. Na tych turniejach zrodziły się nowe przyjaźnie. Bardzo mocny zespół był z Chojnowa z trenerem Matuszewskim. Bardzo malutki trener. Zakwalifikowałam się wtedy z Asią Łuczkowską, Elą Bukrabą, Gabrysią Drzewiecką i Martą Maj. Pojechałyśmy na turnieje do Szczecina, w Rosji, gdzie zdobyłyśmy pierwsze miejsce na międzynarodowym turnieju. Też bardzo dobry trener z sercem do piłki ręcznej i drużyny. Wtedy dla mnie było to atrakcją i świetną sprawą, że mogłyśmy grać na wybornej hali. Była bardzo dobrze wyposażona z dobrym parkietem. Jeździłyśmy tam na zgrupowania autobusem, bądź pociągiem i spałyśmy u rodzin dziewczyn, które z nami grały. To było fantastyczne. Zżyłyśmy się bardzo i do tej pory mam kontakt z zawodniczką, u której rodziny spałam. Miałam swój pokój, łóżko, a nawet pies się cieszył jak przyjeżdżałam. To taki początek tej szkoleniowej części piłki ręcznej.

Trenerzy ważni w życiu.

Barbara Lewandowska: Bardzo dobrze wspominam pierwszych trenerów. Nauczycie mnie bardzo dużo podstaw. Dali mądre wskazówki i rady. Pomimo, iż pani Zosia Janusz była z nami bardzo krótko, to jednak na początek przekazała nam i nauczyła nas takiego kobiecego ciepła. To dla nas było bardzo ważne. Między trenerami była mocna współpraca. Jedenastka była silna, jeżeli mówimy o klasach sportowych i to świetnie działało. Było dużo spotkań, turniejów, a parkiet drewniany. Nie było jak teraz trybun, a tylko podwyższenia, na których było jednak sporo kibiców. Zawsze mecz szczypiorniaka był wielkim świętem. Brat także chodził do szkoły jedenaście, tylko u niego był inny problem. Zawsze trener Woźniczka mówił, że ma wybrać jedną z dyscyplin, a jemu zawsze było ciężko się zdecydować. Jak był turniej piłki ręcznej to mówi, że chce grać w szczypiorniaka, a jak były zawody piłki nożnej to, że chce być piłkarzem. Z czasem jednak wyklarowało mu się w co chce grać. Teraz, mam tak z moim synem. Też nie mógł się zdecydować, ale od jakiegoś czasu góruje jednak piłka nożna. Jak dostałyśmy dres, za który płacili zresztą rodzice to bardzo o niego dbaliśmy, to była taka świętość. Pamiętam sytuację, kiedy poszłam już do Zagłębia, to dziewczyny miały bidony z piciem i każda miała swój własny. Nie rzucało się nimi, gdzie popadnie. Wszystko miało swoje miejsce i była dyscyplina. Grając w juniorkach, trenerem był pan Sławomir Ptak. Nasze obozy były często w Wolsztynie. Nasz trener malutki, ale wszędzie było go słychać i wszyscy uciekali po pokojach i się chowali. Razem z trenerem jeździła żona i córka, więc zawsze było bardziej rodzinnie. Zazwyczaj te obozy w Wolsztynie również miała piłka nożna. Często robiło się wspólne turnieje i mecze. Świetna formy zabawy i takiego wspólnego spędzania czasu. Poznawaliśmy się w różnych sytuacjach. Znajomości pozostały po dziś dzień. Nie przechodzimy obok siebie i to dotyczyło wszystkich kategorii wiekowych. Trenerzy uczyli nas szeroko pojętej integracji. Nawet nie pamiętam jakiejś chorej rywalizacji między zawodniczkami czy drużynami. Trening zawsze był przyjemnością, a nie katorgą. Trener Jezierski natomiast był niezwykle pedantyczny. Musiał mieć wszystko poukładane. Pamiętam te jego rozpiski i tablice magnetyczną, jak przesuwał pozycji i wszystko rozpisywał. Jak wchodził do szatni to wszystko nam tłumaczył.

Pierwszy zespół Zagłębia Lubin.

Barbara Lewandowska: Jak poszłam do pierwszego zespołu to miałam niecałe szesnaście lat i wtedy zaczynało się od tych pierwszych treningów, które były ciężkie. Z tego juniorskiego zespołu do seniorskiego przeskok był bardzo duży. Wtedy dodatkowo była siłownia. Co było świetnym rozwiązaniem to jako młode zawodniczki, miałyśmy te ćwiczenia odpowiednio zminimalizowane. Nie byłyśmy też na wszystkich stacjach, a kiedy było dwadzieścia powtórzeń to miałyśmy piętnaście, albo dziesięć, w zależności od obciążenia. Pamiętam taką zabawną sytuację dla mnie wtedy, jako młodej zawodniczki, kiedy trener Jezierski został na siłowni, a po każdym interwale musiałyśmy wyjść na halę i biegać cztery przebieżki. Pamiętam sytuację, że coś się zepsuło w tej siłowni, a dziewczyny wpadły na pomysł, aby nie biegać, tylko tupać nogami i dla mnie dla młodej to z jednej strony chciałam biec, a z drugiej nie za bardzo mogę się wyłamać i musiałam też tupać. Udała nam się ta sztuka tylko raz. Trener był bardzo wyczulony na takie rzeczy. Nawet jak jeździłyśmy w góry to przez te obozy raz tylko nie poszedł z nami, bo źle się czuł. Miał długie nogi i jak kozica zawsze był pierwszy na szlaku. Nigdy skrótami. 

Przyjaciółki z parkietu – wzór do naśladowania.

Barbara Lewandowska: Kiedy zdobyłyśmy wicemistrzostwo, to wtedy wszystkie dziewczyny w drużynie były dla mnie wzorem do naśladowania. Swietłana Straszko, Renia Żukiel, Agnieszka Ziółkowska, Ania Siekaniec, Ałła Sawczina, z którą często się odwiedzałyśmy. Jadwiga Łuzuchiewicz, Marta Dawidowicz, Edyta Pawłowska, która znakomicie współpracowała z Elą Bogucką. Ela Szczepaniak czy Basia Kurek. Dla mnie Basia na lewym skrzydle grająca, a więc na mojej pozycji to wzór do naśladowania również Ewa Gródecka. Wracając do Eli Szczepaniak to była dla mnie osobą jak mama. Bardzo ciepłą i pokazującą drogi. Wskazywała, gdzie robimy błąd, ale nie w taki sposób, gdzie człowiek mógł się załamać, tylko bardziej zmotywować. To samo dziewczyny, które były na mojej pozycji. Bardzo mocne zawodniczki, które rzucały masę bramek. Swieta Straszko na prawym skrzydle, ale rzucała z każdej pozycji. Wtedy trener Jezierski uczył nas obiegu. Rozgrywająca nabiegała na linię dziewiątego metra podawała z tyłu piłkę, obiegała ją skrzydłowa i ona rzucała z rozegrania. Bardzo rzucała dużo bramek w ten sposób. Zdarzało się, znalazła się na lewym i prawym skrzydle. Swieta wszechstronna zawodniczka. Występów nie było dużo, bo ciężko było się przebić. Jak wchodziła to na kilka minut, ale czułam się w tym zespole fantastycznie. Chodziłam wtedy do szkoły średniej, przychodziła później do zawodniczek. Bardzo często z Anią Siekaniec w jednym pokoju. Pamiętam jak jej syn dorastał, wtedy się bardzo odwiedzałyśmy. Z Edytą Pawłowską też bardzo długo się znamy i utrzymujemy kontakty. Zresztą jestem chrzestną jej syna. Ten zespół był jak jedna rodzina. Świętowanie po meczu, spędzanie razem dni wolnych, nawet w swoich rodzinnych domach.

„Hasia”.

Barbara Lewandowska: Dziewczyny zawsze mówiły do mnie Hasia. Nie Basia tylko Hasia. Tak jakoś wyszło. Kiedyś pamiętam coś było na temat tego imienia. Ktoś rozmawiał i wspomniał chyba Hasia wiaderko. Tak przez mgłę pamiętam. To chyba Edytka przez przypadek powiedziała w ten sposób i było sporo śmiechu i przez długi czas tak dziewczyny na mnie mówiły.

Ciąg dalszy wywiadu w kolejnym cyklu. Z trenerem Barbarą Lewandowską rozmawiał Mariusz Babicz.


POWIĄZANE ARTYKUŁY