Smarzowski i „Wołyń”

73

Już w najbliższy czwartek, 20 lipca, w cyklu Kultura Dostępna w lubińskim Heliosie będzie można obejrzeć film „Wołyń”.

Kultura Dostępna to projekt, dzięki któremu szerokie grono odbiorców może zapoznać się z polską sztuką filmową. Jednocześnie zniwelowana została jedna z głównych barier w dostępie do kina, jaką jest wysoka cena biletów. Wejściówki kosztują 10 zł.

Seanse odbywają się w każdy czwartek, zawsze o godzinie 18. A w repertuarze tylko polskie produkcje. W najbliższy czwartek, 20 lipca w lubińskim Heliosie wyświetlony zostanie „Wołyń”. To pierwszy film poruszający dotychczas przemilczany w polskim kinie temat tragicznych wydarzeń na Wołyniu w latach 1943–1944.

Jest lato 1939 roku. Zosia to piękna, młoda Polka, bezgranicznie zakochana w Ukraińcu Petro. Ich wielka miłość zostaje wystawiona na próbę, gdy ojciec dziewczyny postanawia wydać ją za majętnego wdowca, Skibę. Zaraz po ślubie zrozpaczona Zosia zostaje sama z dziećmi męża powołanego na front. Tymczasem między mieszkającymi obok siebie Polakami, Ukraińcami i Żydami dochodzi do coraz liczniejszych aktów przemocy. Dziewczyna staje się uczestniczką i świadkiem tragicznych wydarzeń, których kulminacją będzie rzeź dokonana na ludności polskiej przez bezwzględnych oprawców z UPA oraz polskie akcje samoobronne.

W kolejnej Kulturze Dostępnej, 27 lipca, wyświetlony zostanie film „Porady na zdrady”. Zaś w sierpniu będzie można obejrzeć: „Maria Skłodowska-Curie” (3 sierpnia), „Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham” (10 sierpnia), „Amok” (17 sierpnia), „Ostatnia rodzina (24 sierpnia) oraz „PolandJa” (31 sierpnia).

Szczegóły na temat cyklu Kultura Dostępna można znaleźć na stronie www.helios.pl.

Poniżej recenzja filmu „Wołyń” Łukasz Maciejewskiego.

Film wydarzenie, film manifest – niezależnie od pojedynczych ocen, „Wołyń” pozostanie już w historii polskiego kina. Wojciech Smarzowski przygotowywał się do tego tytułu szczególnie długo. I rzeczywiście, widać w filmie maestrię faktograficzną, precyzyjne odtworzenie faktów wstydliwych dla obu stron – ukraińskiej i polskiej. Najważniejsze chyba jest jednak to, że w tym wielkim widowisku, filmie z dużym budżetem, zrealizowanym z pietyzmem i starannością detali, twórcom nie chodziło o skandal, o przedstawienie dwubarwnej, czarno-białej wizji rzeczywistości. Wracając do przez dekady zamiatanego pod dywan tematu rzezi wołyńskiej, Smarzowski nakręcił wielki fresk, z którego zapamiętuje się nade wszystko tragizm i okrucieństwo wojny, każdej wojny, czy może szerzej: każdego aktu przemocy. Ten ostry, miejscami drastyczny film, jest w tym sensie projektem pacyfistycznym – Smarzowski pokazuje na przykład do czego prowadzić może niezrozumienie z najbliższymi sąsiadami, zawierzenie jednej tylko doktrynie, albo wzmacnianie nacjonalizmów.

Są w „Wołyniu” momenty o szczególnej sile rażenia, zapadające w pamięć, nie pozwalające o sobie zapomnieć. Twórca „Róży” jak najdalej ucieka przed sielską wizją kresów, pokazuje rzeczywistość skudłaconą, oplutą, z wywalonymi bebechami, z sadyzmem zastępującym altruizm. Czy jednak jest w „Wołyniu” światło? Tak, majaczy w tle. Jest zamknięte w błękitnych oczach Zofii (Michalina Łabacz), w niewinności świata zewnętrznego, w stałości natury. Krew zmyje pierwszy lepszy deszcz, na każdą kolejną wiosnę Wołyń znowu wybuchnie zielenią. W tej niezmienności, ciągłości jest nadzieja. Jeszcze możemy być lepsi. Również dzięki kinu.


POWIĄZANE ARTYKUŁY