Dorociński w Kulturze Dostępnej

49

Film z Marcinem Dorocińskim „Na granicy” będzie można obejrzeć w jutrzejszym, 14 lipca, cyklu Kultura Dostępna w lubińskim Heliosie. Seans jak zwykle rozpocznie się o godzinie 18, a bilet kosztuje tylko 10 zł.

Na granicy

Kultura Dostępna to projekt, który pozwala, aby szerokie grono odbiorców mogło zapoznać się z polską sztuką filmową. Jednocześnie zniwelowana została jedna z głównych barier w dostępie do kina, jaką jest wysoka cena biletów.

Seanse Kultury Dostępnej odbywają się w każdy czwartek, zawsze o godzinie 18. 

Tym razem będzie można obejrzeć produkcję „Na granicy”. To inspirowana prawdziwymi wydarzeniami historia ojca i dwóch synów, którzy przyjeżdżają w Bieszczady, aby ułożyć sobie relacje po niedawnej rodzinnej tragedii. Tajemniczy nieznajomy, pojawiający się w odciętej od cywilizacji górskiej bazie, wciąga bohaterów w mroczny i niebezpieczny świat przestępczego pogranicza. Aby przetrwać, bracia będą zmuszeni do odrobienia trudnej lekcji dojrzałości.

Szczegóły na temat seansu można znaleźć tutaj.

 

Poniżej recenzja filmu Łukasza Maciejewskiego.

Wojciech Kasperski dał się dotąd poznać przede wszystkim jako autor doskonałych filmów dokumentalnych z jednym arcydziełem na koncie – przejmującymi „Nasionami”. „Na granicy”, to od dawna wyczekiwany debiut fabularny młodego reżysera.

Scenariusz bazuje na dosyć typowym rozłożeniu akcentów dramaturgicznych. Tytułowa „granica” oznacza miejsce na końcu świata, z dala od cywilizacji. Do bieszczadzkiej chaty, z nie do końca wyjaśnionych powodów, trafia trójka mężczyzn – ojciec (w tej roli Andrzej Chyra) i dwóch synów. Panowie dają się wywieść w pole demonicznemu nieznajomemu (chyba najsłabsza od lat rola filmowa Marcina Dorocińskiego).

Dwuznaczny film. Fascynujący i irytujący jednocześnie. Nie do końca przekonuje jako thriller, ale równocześnie w kilku momentach obezwładnia wręcz świetnie stopniowaną atmosferą. Dzięki sugestywności obrazu (zdjęcia Łukasza Żala), o wiele ważniejszej niż plot fabularny i histeryczne aktorstwo, znalazłem się w świecie, który znałem dotąd z literatury. Oto dżuma pogranicza, wnętrze „jądra ciemności”, ale wcale nie z Josepha Conrada, tylko ze Stachury wiecznie żywego, z jego upitym znerwicowanym wierszem, z zakrwawioną siekierą, albo z „Bazy Sokołowskiej” Marka Hłaski, z „pierwszymi krokami w chmurach”, narażonymi zawsze na śmiertelne skoki w przepaść.

Kasperski tym pierwszym filmem pokazał swój artystyczny temperament. Wiemy już, że w przyszłości będzie na pewno potrzebował lepszego scenariusza, powinien też uważniej pracować z aktorami, ale tak czy inaczej polskiemu kinu przybyła kolejna indywidualność. Reżyser, który potrafi grać nastrojem, wie co to jest filmowy rytm i jak budować atmosferę. Tylko boi się jeszcze ciszy, kokietuje wątpliwymi atrakcjami w rodzaju gonitwy z siekierą czy aktorską szarżą Dorocińskiego. A przede wszystkim nie ma zaufania do siebie samego.

Ale „Na granicy” to dopiero początek, wierzę, że reżyser wyciągnie z tego trudnego doświadczenia wnioski, i z każdym kolejnym tytułem będzie przekraczał kolejne ograniczenia. Marek Hłasko, swoisty patron „Na granicy”, w noweli „Opowiem wam o Esther”, notował: „I zawsze koniec jest taki sam jak początek, i to wszystko, co dzieje się przez cały czas dzieje się pomiędzy bólem dwojga ludzi, i zaczyna się bólem, i kończy się bólem”. Kasperski udowodnił w dokumentach, że potrafi fotografować ból, czyli wszystko. Nie ma potrzeby zagłuszania bólu krzykiem.

Łukasz Maciejewski


POWIĄZANE ARTYKUŁY