– To jest szkoła, do której przychodzą dzieciaki, a wychodzą prawdziwi mężczyźni i prawdziwe kobiety – mówi Dariusz Tomaszewski, dyrektor Zespołu Szkół nr 1 w Lubinie. 11 października powitał absolwentów, nauczycieli i sympatyków „Ceglanki” na uroczystej akademii z okazji 60-lecia szkoły.
Lubię określenie „Ceglanka” – słyszę w nim nie tylko dużo sympatii, ale też echa miejskiej historii – mówimy przecież o jednej z najstarszych szkół w Lubinie. Jaka ona jest współcześnie?
To nazwa, którą osobiście bardzo szanuję, bo jej autorami są uczniowie. Są tu najważniejsi, więc skoro tak nazywają swoją szkołę, trzeba to uszanować. Szkoła jest bytem, który ciągle ulega zmianom. Staramy się zmieniać naszą w sposób nowoczesny, żeby stanowiła przedsionek tego, co za chwilę młodzi ludzie będą robić w życiu zawodowym. Zarówno w zawodach związanych z KGHM, ale też w profesjach przyszłości, jak technik informatyk, robotyk, mechatronik, staramy się pokazać uczniom, czego będzie od nich oczekiwał pracodawca. Dlatego oferujemy im warunki niemal jeden do jednego odpowiadające tym, w których być może już za chwilę będą pracować. Mogę powiedzieć bez fałszywej skromności, że nasze warsztaty i laboratoria nie odbiegają od rzeczywistego środowiska zawodowego.
Myślę, że tworzymy tutaj kuźnię charakterów. To jest szkoła, do której przychodzą dzieciaki, a wychodzą prawdziwi mężczyźni i prawdziwe kobiety. I to kobiety czasem z bardzo mocnym wyobrażeniem swojej przyszłości – pamiętam, jak kilkanaście lat temu przyjąłem pierwszą dziewczynę na kierunek technik górnictwa podziemnego. Nie wiedzieliśmy, co z nią zrobić w procesie rekrutacyjnym, bo mieliśmy świadomość, że kopalnia nie jest przygotowana na praktyki miesięczne dla niej. A ta dziewczyna skończyła naszą szkołę, potem skończyła Akademię Górniczo-Hutniczą i dzisiaj pracuje w KGHM.
Ilu tych uczniów jest dzisiaj?
Tysiąc dwustu, w trzydziestu sześciu oddziałach. W dwóch szkołach – bo mamy technikum i branżową szkołę pierwszego stopnia.
Od ilu lat pan sam związany jest z „Ceglanką”?
W 1997 roku przyszedłem tu z kilkunastoma fantastycznymi młodymi ludźmi – wszyscy świeżo po studiach. I do dzisiaj w tej szkole pracujemy tworząc chyba jeden z najmocniejszych trzonów. Jesteśmy nie tylko współpracownikami, ale też przyjaciółmi. Wspieramy się.
Jak się zmieniła szkoła przez ten czas? Pan ją obserwował z różnych punktów, z różnych pozycji, pełniąc tutaj różne obowiązki.
Ciężko mi powiedzieć, bo to wymagałoby z jednej strony oceniania moich poprzedników, a z drugiej samooceny, którą trudno wystawić obiektywnie. Na pewno zmieniła się infrastruktura. Wewnątrz baza szkoły uległa ogromnej zmianie, bo proces modernizacji i remontu trwa, odkąd przyszedłem do pracy. Cały czas zmieniają się pracownie – czy to językowe, czy do nauki przedmiotów ogólnokształcących. Zmieniają się laboratoria, zmieniły się warsztaty, w które zostały zainwestowane niesamowite pieniądze. Ale zmienia się też technologia. Wiadomo, że dzisiaj w dziedzinie informatyki to, co było cztery lata, to już jest przeszłość. A to, co było trzydzieści lat temu, to już zupełnie prehistoria. Mamy sześć pracowni komputerowych. Gdy zacząłem być dyrektorem, mieliśmy 13-calowe monitory CRT. Jedna z nauczycielek przedmiotów informatycznych zawodowych powiedziała mi: „Dyrektor, dobrze by było, jakbyś coś zmienił z tymi komputerami, bo na 90-minutowych lekcjach potrzebuję dwudziestu minut, żeby one się uruchomiły”.
Konieczność ciągłego nadążania za przemysłem jest wpisana w definicję szkoły zawodowej. Nie możemy kształcić dzisiejszych elektryków czy mechatroników, którzy za chwilę będą pracować w nowoczesnych zakładach pracy, na starym sprzęcie. Dzięki naszej zaradności, pomocy organu prowadzącego i kontrahentów staram się dotrzymywać kroku technologicznym nowinom. W niektórych zawodach udaje mi się nawet być na równi z nimi, w niektórych nieco może odstajemy, ale cały czas biegniemy, cały czas gonimy tę nowoczesność.
Faktycznie, od szkoły kształcącej w profesjach ściśle związanych z górnictwem przeszli państwo profilem do wielozawodowego zespołu szkół. Ale poczet sztandarowy wciąż trzymają uczniowie w górniczych mundurach. Nie da się od tego odejść?
Taka jest specyfika Lubina, a zatem historia i tradycja tej szkoły. Proszę spytać o moją szkołę mieszkańców w moim wieku, ale i starszych – zawsze będą mówić, że to jest technikum górnicze. I jakkolwiek byśmy nie zmienili wewnętrznej struktury szkoły, cokolwiek byśmy tutaj nie otworzyli, to pozostanie technikum górniczym.
Proszę zwrócić uwagę, że proces wydobywczy, który odbywa się dzisiaj w KGHM, w dużej mierze zaczyna być automatyzowany. Tam też jest coraz więcej komputerów, coraz więcej mówi się o robotach. O ile dobrze pamiętam, Centralny Oddział Przetwarzania Informacji zatrudnia blisko pięciuset informatyków. Nasza szkoła musi na tym nadążać. Być może już nie potrzeba tak dużo górników, elektryków i mechaników jak kiedyś, a za chwilę w takiej samej liczbie może potrzebni staną się mechatronicy, automatycy i robotycy, którzy będą ten proces wdrażać i nadzorować. W taki kierunek zmian głęboko wierzę.
Po zachłyśnięciu się szkołami zarządzania biznes zrozumiał, że tak naprawdę zarządzających zawsze potrzeba mniej niż dobrych pracowników. Czy za tymi potrzebami firm, które spowodowały renesans edukacji zawodowej, podążyło też zainteresowanie uczniów?
Problem jest bardzo złożony. Dobrze się stało, że doszło do – jak to pani nazwała – renesansu szkół zawodowych, technicznych, bo to życie pokazało, że na rynku jest za mało specjalistów. Za mało jest elektryków, mechaników i pracowników innych typowo technicznych branż. Bez tego trudno o postęp technologiczny. W efekcie szkoły zawodowe są dzisiaj bardzo dobrze wyposażone i dobrze kształcą przyszłe techniczne kadry średniego i wyższego szczebla. Razem z tym przyszła zdecydowanie większa świadomość młodych ludzi, którzy już nie wybierają szkoły jako zła koniecznego. Świadomie decydują: chcę być elektrykiem, chcę być informatykiem. Nawet nie zawsze interesują ich studia, ale chcą po czterech – pięciu latach iść do pracy i realizować się zawodowo. Często okazuje się, że przychodzący do nas chłopcy czy dziewczyny, którzy wybierają zawód mechatronika, to dzieciaki, które od piątego – szóstego roku życia grzebią w jakichś mechanicznych rzeczach. Tworzone przez nich programowalne zestawy Lego są niesamowicie rozbudowane i złożone mechanicznie. I łączą to w przyszłości ze swoim zawodem. Z tego chcą żyć, a rynek pokazuje, że w tej niszy zawodowej jest dzisiaj przyszłość i ogromne pieniądze.
Jest też tutaj inna kwestia, czyli kadra. Pytania o nią są zawsze trudne dla dyrektorów wszystkich szkół technicznych i zawodowych. Trzeba powiedzieć, że nauczyciel początkujący, którego ja nie mam w swoim gronie pedagogicznym, zarabia dzisiaj niewiele więcej niż minimalna krajowa. Więc nie ma osoby jasno myślącej, która ukończy politechnikę czy inną szkołę techniczną i przyjdzie za te pieniądze pracować jako nauczyciel. Taka płaca nie zachęci młodych ludzi, którzy ze swoim dyplomem są w stanie zarabiać dwu- albo trzykrotnie większe pieniądze.
Dlatego związki zawodowe walczą o powiązanie pensji nauczyciela początkującego ze średnią krajową. Gdyby młoda kobieta czy mężczyzna dostał na starcie takie wynagrodzenie i wiedziałby, że w ciągu piętnastu czy dwudziestu lat jest w stanie tę pensję podwoić, biorąc pod uwagę dzisiejsze stopnie awansu zawodowego, to byłaby to rzeczywista zachęta do tego, żeby wybrać pracę w szkole.
Ilu nauczycieli pracuje dziś w pana szkole?
Siedemdziesięciu ośmiu i tendencja jest niestety spadkowa. Gdy w 2016 roku zostałem dyrektorem, było ich stu dziewięciu. Bardzo przykre jest to, że ostatniego nauczyciela po studiach zatrudniłem dwanaście lat temu.
Polska oświata jest jak system opieki zdrowotnej – w ciągłej reformie. Jakie byłyby pańskie trzy jubileuszowe życzenia do ministra edukacji?
Jedno właśnie wypowiedziałem (śmiech).
A następne?
Żeby uprościć system awansu zawodowego. Dziś nauczyciel wybitny i taki, nazwijmy to, standardowy, ma taką samą drogę od stopnia nauczyciela początkującego do dyplomowanego. Dyrektor szkoły nie ma żadnej możliwości skrócenia czasu do awansu, bez względu na to, jak dobry i zaangażowany jest nauczyciel. Po 15 latach zdobywa się tytuł nauczyciela dyplomowanego i to jest koniec ścieżki rozwoju. Nie ma żadnego innego stopnia. Jeżeli ktoś zostanie nauczycielem w wieku na przykład 26 lat, to po czterdziestce nie ma jak go dalej motywować do pracy. A przecież człowiek w tym wieku jest najbardziej produkcyjny i najbardziej rozwojowy. Można jeszcze w niego inwestować przez kolejne długie lata.
Tymczasem może zostać już tylko dyrektorem szkoły, tak?
Może. Ale mówimy przecież tutaj o kadrze, która ma uczyć i przygotowywać młodych ludzi do bycia fachowcami, którzy będą tworzyli naszą przyszłość i budowali polski PKB.
A trzecie życzenie?
Zostawię je sobie w zapasie…
Gdyby pan stanął przed tą „Ceglanką” i obrzucił ją spojrzeniem, to z czego – jako dyrektor – byłby pan najbardziej dumny?
Najbardziej to cieszą mnie takie sytuacje zupełnie niespodziewane. Przyszedł ostatnio mężczyzna, który chciał się dowiedzieć, jak świętujemy 60-lecie. Miał 35, może 37 lat, nie więcej. Trafił na mnie w sekretariacie, a ponieważ miałem chwilę czasu, to wszystko mu opowiedziałem. I oczywiście zaprosiłem na te uroczystości. A on mi mówi: „pan mnie nie pamięta, ale ja tutaj chodziłem, jak był pan jeszcze wicedyrektorem. I był moment, gdy moja obecność w szkole wisiała na włosku. Pan mi dał drugą szansę, ja tę szkołę skończyłem, dzisiaj pracuję w KGHM-ie, a bez pana nie wiadomo, gdzie by to było”. Rzeczywiście nie pamiętałem tego człowieka, ale to dla takich rzeczy staramy się tutaj wszyscy pracować. Bywa, że jako szkoła jesteśmy ostatnią szansą na wyprostowanie ich czasami bardzo zawiłej drogi.
Mam też inne wspomnienie. Gdy pracowałem jako nauczyciel wychowania fizycznego, zimą często chodziłem z młodzieżą na lodowisko.. Zdarzyło się, że pewna dziewczynka z dużą nadwagą absolutnie tych łyżew nie chciała założyć. Jestem bardzo upartym człowiekiem, więc w końcu namówiłem ją, żeby spróbowała. Poświęciłem trochę czasu, żeby ją nauczyć na tych łyżwach jeździć. To było dawno temu, a kilka temu na Dniach Lubina podeszła do mnie kobieta z dwójką dzieci w wieku 9 – 10 lat. Przywitała się i powiedziała, że w tym i tym roku byłem jej nauczycielem. Też jej nie pamiętałem, więc mi przypomniała: „pamięta pan grubaskę, którą pan nauczył jeździć na łyżwach? To byłam ja. A te dwa moje brzdące już jeżdżą na nartach, na łyżwach, na rowerze, pływają…”
Często też zdarza się, że gdy egzaminy przychodzą do nas nauczyciele z innych szkół, to słyszę potem od nich: „nie wiem, co wy tu robicie, ale wasi chłopcy zawsze powiedzą »dzień dobry« i potrafią się zachować”.
I z takich właśnie rzeczy jestem dumny.
Rozmawiała: Joanna Dziubek