– Wydaje mi się, że kibice nie mieli do końca rozeznania co do przyczyn tych niepowodzeń. Jakby nie trafili w istotę. Gdyby ktoś był w środku tych wydarzeń, to wiedziałby jaka była przyczyna. Ja wyznaję taką zasadę, że szatni pewnych rzeczy nie wynoszę – mówi w wywiadzie dla serwisu "sportowefakty.pl" były trener KGHM Zagłębia Lubin Robert Jończyk.
Nie będzie pan miło wspominał Lubina?
– Na pewno to odejście jest dla mnie przykre. Nie każdemu jest miło słuchać wyzwiska pod swoim adresem, które są nieadekwatne do pracy jaką włożyłem. Wydaje mi się, że kibice nie mieli do końca rozeznania co do przyczyn tych niepowodzeń. Jakby nie trafili w istotę. Gdyby ktoś był w środku tych wydarzeń, to wiedziałby jaka była przyczyna. Ja wyznaję taką zasadę, że szatni pewnych rzeczy nie wynoszę – i nie wynoszę, więc nie będę komentował. Jest mi przykro, ponieważ kibice zaatakowali w tym kierunku, w którym nie powinni to zrobić.
Czyli kibice za szybko postawili na panu krzyżyk?
– Zdecydowanie tak uważam. Z biegiem czasu – nie teraz – to się okaże.
Jak się pan odniesienie do komentarzy, że Zagłębie – mówiąc delikatnie – grało źle, kiedy był pan trenerem?
– Czyje głosy to były? Kto tak mówił?
Choćby wspomniani kibice.
– Do mnie osobiście podchodzili fani i mówili, że ta drużyna nabiera charakteru, stylu, że jest to już inna piłka niż co była jesienią. Nie chcę deprecjonować pracy poprzedniego trenera, ale wielu kibiców dawało mi to do zrozumienia, iż widzą duży postęp tej drużyny, że widać, iż ten zespół gra piłką, stwarza sytuacje, ale jedyną piętą Achillesową było po prostu to, że ja zawodników z ośmiu metrów na pustą bramkę nie nauczę trafiać. Nawet w tych przegranych meczach graliśmy dobrze. Analizowałem je po kilka razy. Mecz na przykład w Bielsku-Biała bardzo dobrze ułożył się dla Podbeskidzia. Tam Chrapek przyznał po spotkaniu, że myśmy prowadzili grę, a oni strzelali. Zagłębie później otworzyło się. Każdy zespół, z którym graliśmy to nastawiał się na kontrę. Myśmy musieliśmy prowadzić grę. Nauczyłem zespół pewnych schematów, po których stwarzaliśmy sytuacje. Były pretensje do mnie, że w meczu ze Stalową Wolą nie zrobiłem zmiany, a jak miałem ją zrobić, kiedy maszynka działała? Bramka wisiała w powietrzu! Nie wpadła. Taka jest piłka.
Za Oresta Lenczyka te bramki jakoś chcą wpadać…
– No właśnie. Trener nie zmienił ani taktyki, ani składu, a bramki wpadają… Pewne rzeczy zostały wypracowane w zimie, a nie przez kilka dni pracy nowego trenera.
źródło: SportoweFakty.pl/zaglebie.org
LL