Przez kilka godzin szukali 10-latka, który… nie zaginął

14

Kilka godzin trwały poszukiwania 10-letniego chłopca, który wczoraj rano poszedł do szkoły, ale już z niej nie wrócił. Okazało się, że alarm był fałszywy, a 10-latek zamiast na lekcje wybrał się na wycieczkę zorganizowaną dla kilku klas. Tylko nauczycielka zapomniała zawiadomić o tym kogokolwiek. Chłopiec twierdził bowiem, że ma pozwolenie od rodziców.

Wczoraj, 17 czerwca, o godzinie 8 rano lubinianka odwiozła swojego 10-letniego syna do szkoły. Chłopiec miał skończyć zajęcia o 11.30, o tej też godzinie pojawiła się pod podstawówką jego matka. Jednak 10-latek nie przyszedł. W szkole też już go nie było.

– Najpierw matka szukała dziecka na własną rękę. Policję powiadomiła o zaginięciu dopiero około 15 – mówi Elwira Zboińska, rzeczniczka lubińskiej policji. – Postawiliśmy na nogi wszystkich funkcjonariuszy. Do pomocy ściągnięto także oddziały z Legnicy.

Policjanci najpierw udali się do szkoły, gdzie dowiedzieli się, że chłopca w ogóle nie było tego dnia na zajęciach. Postanowili więc sprawdzić, czy w placówce nie było jakiejś wycieczki.

– Uczniowie kilku klas wyjechali w góry. Okazało się, że 10-latek poprosił nauczycielkę, aby zabrała również jego. Kobieta się zgodziła – relacjonuje Elwira Zboińska.

Jednak o tym, że zabiera chłopca ze sobą zapomniała zawiadomić dyrekcję szkoły. Zapytała 10-latka, czy ma pozwolenie od rodziców. On stwierdził, że tak. Nauczycielka tego nie sprawdziła.

Policjanci sprawę zaginięcia małego lubinianina wyjaśnili około godziny 19. Przez te kilka godzin rodzice nie wiedząc co się stało z ich dzieckiem żyli w strachu. Nie wiadomo jeszcze jakie konsekwencje poniesie nauczycielka.

– Wystosujemy pismo do szkoły, odnośnie zaostrzenia opieki nad dziećmi w tej placówce – dodaje Elwira Zboińska.

Chodzi o Szkołę Podstawową nr 3 w Lubinie.

MRT


POWIĄZANE ARTYKUŁY