Choć ma 22 lata, kibice „Miedziowych” upatrują już w nim lidera swojej drużyny. Automatycznie przydzielono mu funkcję motoru napędowego zespołu, po odejściu Macieja Iwańskiego do Legii Warszawa, to Szymon Pawłowski ma stanowić o sile ofensywnej KGHM Zagłębia Lubin.
Zostałeś powołany za sierpniową konsultację reprezentacji Polski, która odbędzie się we Wronkach. Zaskoczenie, czy spodziewałeś się powołania?
– Czy się spodziewałem? Ciężko mi powiedzieć, a to dlatego, że jeszcze nie odbyła się żadna kolejka ligowa. Niemniej jednak cieszę się z tego, że trener dał mi szansę po raz kolejny. Pojadę do Wronek po to, żeby powalczyć o miejsce w kadrze na stałe, żeby swoją grą udowodnić, że należą mi się kolejne powołania, a stawianie na moją osobę nie jest ze strony selekcjonera działaniem pochopnym.
Po raz pierwszy zasmakowałeś kadry narodowej w grudniu 2007 roku, gdy zostałeś powołany na zgrupowanie ligowców w Turcji. Zagrałeś wówczas z drugoligowym Antalyasporem, a także z Bośnią, przy czym tylko to drugie spotkanie można uznać jako oficjalne i zaliczyć na poczet reprezentacyjnego dorobku. Później nie dostąpiłeś zaszczytu gry w kadrze. Dlaczego?
– Cóż, nie wiem z czego to wynikało? Wydaje mi się, że trener miał swoją grupę ludzi na których stawiał. Na pozycji, na której ja byłem brany pod uwagę występował Wojtek Łobodziński, a także Kuba Błaszczykowski, mógł także występować „Piszczu” (Łukasz Piszczek – przyp. red.). Widać zatem, że Leo Beenhaker miał spore pole manewru, jeśli chodzi o prawe skrzydło.
Mimo wszystko nie odczuwałeś jednak żalu, niedosytu, że dla Ciebie nie ma miejsca?
– Kiedy po raz pierwszy od grudniowej konsultacji, w trakcie której zadebiutowałem w reprezentacji Polski, nie dostałem powołania byłem trochę rozczarowany. Lecz zadzwonił do mnie asystent selekcjonera Bogusław Kaczmarek i przekonywał mnie, żebym się nie przejmował, gdyż nadal znajduje się w kręgu zainteresowań trenera Beenhakkera. Później telefon milczał.
Czyli od tej pory nie miałeś żadnych sygnałów od sztabu szkoleniowego reprezentacji?
– Nie, nie miałem.
A po EURO 2008?
– Miałem nadzieję na to, że zostanę znów powołany. Jak wszyscy wiemy, występ naszej reprezentacji na Mistrzostwach Europy nie był specjalnie udany, dlatego liczyłem po cichu, że teraz szansę dostaną inni zawodnicy, w tym i ja. Cieszę się więc, że takową okazję do pokazania swoich umiejętności otrzymałem, lecz, jak już powiedziałem, muszę udowodnić, że warto było mnie powołać.
Kamil Grosicki, który podobnie jak Ty znajdował się przed EURO blisko kadry, w jednej z gazet powiedział, że na pewno podczas kontynentalnych zmagań zagrałby lepiej niż Wojciech Łobodziński. Czy Ciebie stać na podobne, buńczuczne deklaracje?
– Nie, nie będę składał żadnych deklaracji, bowiem tak naprawdę żaden z piłkarzy, którzy nie pojechali na EURO, nie wie, jak by zaprezentował się, gdyby wybiegł na murawę w tym czasie, w tej atmosferze, po tych przygotowaniach. Nie wiemy przecież jak zawodnicy pracowali, jak się czuli. Dlatego ja osobiście wstrzymam się z ferowaniem wyroków, a skupię się na grze.
Wiosną byłeś w znakomitej formie, można nawet rzec, że byłeś jednym z liderów Zagłębia. Tymczasem powołania się nie doczekałeś. Teraz liga jeszcze nie ruszyła, a zaproszenie na kadrę przyszło. Czy zanim została ogłoszona lista kadrowiczów na konsultację we Wronkach odczuwałeś stres, że możesz być powołany lub nie?
– Nie towarzyszył mi żaden stres. Byłem ciekaw, czy będę brany pod uwagę, a gdy okazało się, że tak, ucieszyłem się z tego faktu.
W jaki sposób dowiedziałeś się o powołaniu?
– Dowiedziałem się od dyrektora sportowego Jakuba Jarosza.
Debiutowałeś w zespole Zagłębia u trenera Czesława Michniewicza, ale tak naprawdę można o Tobie powiedzieć, że jesteś „dzieckiem” Rafała Ulatowskiego. Czy to, że jest on obecnie asystentem Leo Beenhakkera w reprezentacji Polski sprawia, że zwiększają się Twoje szanse na grę w kadrze?
– Czy łatwiej? Na pewno, gdy będę prezentował dobrą formę, dostrzeże to nie tylko trener Ulatowski, ale także Leo Beenhakker. Myślę, że mam o tyle łatwiej, że Rafał Ulatowski będzie często gościł na naszych meczach. Lecz to właściwie jedyne fory, na jakie mogę liczyć. Najwięcej bowiem będzie zależało ode mnie i mojej postawy na murawie. Szkoleniowcy będą stawiali na tych graczy, którzy będą w najwyższej formie. Liczy się dobro reprezentacji, nie zaś jednostki.
Analizowałeś wnikliwie listę kadrowiczów powołanych na konsultację?
– Może nie analizowałem, ale przejrzałem.
Ile znasz nazwisk?
– Wszystkie (śmiech).
A obecność, którego z powołanych rodzi największe zaskoczenie u Ciebie?
– Wydaje mi się, że Marcina Krzywickiego.
To fenomen, bo przecież to zawodnik trzecioligowy. Ostatnim zawodnikiem powołanym z II ligi do kadry był w 1996 roku Mariusz Śrutwa, po którego na turniej w Japonii sięgnął Władysław Stachurski…
– Możliwe, ale chciałbym zauważyć, że Marcin jest już zawodnikiem klubu z Ekstraklasy. Cracovii.
Nie zagrał jednak w Ekstraklasie.
– Ale w Pucharze Intertoto wystąpił. Może na tej podstawie został powołany. Przypomnę, że ten napastnik grał też w kadrze u trenera Radosława Mroczkowskiego.
Grał także w młodzieżówce u trenera Zamilskiego. Chyba nawet wspólnie z Tobą?
– To prawda, był ze mną na kadrze.
Jak się prezentował?
– Ciężko ocenić, nie pamiętam tak dokładnie (śmiech).
Jest duża szansa na to, że w przyszłym sezonie KGHM Zagłębie Lubin zagra w Ekstraklasie. Czy Twoje przejście do Legii Warszawa lub innego klubu jest nadal aktualne?
– Tu nie chodzi o grę w Ekstraklasie. Na sto procent zostanę w Zagłębiu, będę reprezentował barwy tego klubu, oddawał serce i swoje zdrowie, mam nadzieję na boiskach ekstraklasy. Jeśli nawet nasz zespół będzie grało w I lidze, to i tak będę piłkarzem Zagłębia Lubin. Nieprawdą jest natomiast, że zostaje w Lubinie, ponieważ otrzymam podwyżkę.
A co zadecydowało, że zmieniłeś zdanie i chcesz grać w Lubinie?
– Zadecydowało choćby to, że jesteśmy, jak na razie, w Ekstraklasie. Przede wszystkim jednak za chwilę, taką mam nadzieję, ruszą rozgrywki ligowe, a ja nie zamierzam się w ich trakcie skupiać na niczym innym niż tylko grze.
Kibice Zagłębia pokusili się o opinię, że w przebudowanym zespole Zagłębia masz spełniać rolę następcy Macieja Iwańskiego. Oni twierdzą, że będziesz tym zawodnikiem, który będzie ciągnął zespół. Czy to wzbudza u Ciebie obawy?
– Nie, nie odczuwam jakieś dodatkowej presji, natomiast cieszę się z tego, że kibice w ten sposób mnie postrzegają i doceniają to, co zrobiłem na boisku dla Zagłębia. Niewątpliwie gram na trochę innej pozycji niż Maciej, więc nie można powiedzieć, że będę jego nominalnym następcą. Jednakże mogę zapewnić, że będę się starał grać jak najlepiej i tym samym ciągnąć zespół, lecz nie sam. W naszym składzie jest przecież wielu dobrych zawodników. Wspólnie chcemy stworzyć doskonale rozumiejący się kolektyw, który powalczy o punkty w Ekstraklasie.
Spodziewałeś się, że Twoja kariera nabierze takiego rozpędu?
– Ciężkie pytanie. Oczywiście liczyłem na to, że przychodząc do Zagłębia będę się rozwijał piłkarsko. Chciałem powoli iść do przodu, ale okazało się, że te postępy przychodzą szybciej. To jednak mnie cieszy, ale i motywuje do jeszcze większej pracy. Nie chcę bowiem stanąć w miejscu.
Rozmawiali: ZYG lubin.pl , WW Zagłębie Lubin S.A.