– Od kiedy jestem w Zagłębiu, nie było spotkania, żebyśmy nie grali z pełnym zaangażowaniem. Nieraz przegrywaliśmy mecze, ale nigdy ich nie odpuszczaliśmy. Tak się zdarza, że czasami gra nie układa się po naszej myśli. Pamiętajmy jednak, że jest to tylko sport, a my jesteśmy ludźmi. Chcemy wygrywać, bo ambicja nie pozwala nam myśleć inaczej – otwarcie deklaruje kapitan Zagłębia Lubin Michał Stasiak. W sobotnim spotkaniu z Turem Turek nasz obrońca mówi wprost: Dla nas każdy kolejne spotkanie jest o życie. Musimy zwyciężyć!
Jak z Twojej perspektywy wyglądał ostatni mecz z GKS-em Jastrzębie?
– W moim odczuciu było to spotkanie bardzo podobne do konfrontacji ze „Stalówką”. W przekroju całego spotkania mieliśmy więcej bramkowych sytuacji, lecz naszym podstawowym problemem jest to, że nie strzelamy bramek. Nasza gra nie jest aż tak tragiczna, jak niektórzy sugerują. Uważam, że gdybyśmy w sobotnim meczu strzelili bramkę, to spotkanie mogło skończyć się nawet rezultatem 4:1 dla nas. Niestety, pojedynek ułożył się w taki sposób, że zawodnik Jastrzębia strzelił przepiękną bramkę. Taką, jakiej pewnie już nigdy nie zdobędzie. Szkoda, że znowu nam ktoś strzela takiego gola. Niemniej jednak mieliśmy w drugiej połowie trzy-cztery sytuacje, w których mogliśmy wyrównać, ale jakoś to szczęście się do nas nie uśmiecha. W efekcie tylko zremisowaliśmy, doprowadzając do wyrównania w ostatniej minucie spotkania. Tak naprawdę bardziej straciliśmy dwa punkty, niż zyskaliśmy jeden.
Niektórzy kibice już w trakcie spotkania zarzucali Wam, że nie macie ambicji. Lecz determinacja, z jaką dążyliście do wyrównania, wskazuje coś zgoła odmiennego.
– O to właśnie mamy żal do naszych kibiców. Mogę powiedzieć to w imieniu całej drużyny, że każdy z zawodników, którzy przebywali na placu w sobotnim meczu, starał się jak mógł, by Zagłębie Lubin odniosło zwycięstwo. Zdawaliśmy sobie sprawę z presji, która z każdą minutą bez strzelonej bramki będzie wzrastała. Dlatego było widać nerwowość w naszej grze. Niemniej jednak i tak stwarzaliśmy sobie sytuacje bramkowe. Graliśmy do końca, ambitnie, stawiając wszystko na jedną szalę. Chcieliśmy ten mecz wygrać, niestety nie udało się, ale na pewno nikt nie może zarzucić nam braku ambicji. Okrzyki posądzające nas o brak ambicji bolą nas najbardziej.
To, że zawodnikowi z Jastrzębia wyszedł strzał życia, chyba dodatkowo wzmogło presję?
– Na pewno fakt, że przeciwnik szybko strzelił gola podniósł nam poprzeczkę jeszcze wyżej. Lecz nawet tak fatalny obrót spraw nie sprawił, że się zraziliśmy. Ciągle atakowaliśmy i staraliśmy stworzyć sobie jak najwięcej sytuacji, żeby kilka wykorzystać. Niestety nie udało się, zdobyliśmy tylko jedną bramkę, ale szkoda, że nie strzelił tego nasz zawodnik, tylko piłkarz rywali. Dla nas, zawodników Zagłębia, najważniejsze jest to, że graliśmy i do końca wierzyliśmy w korzystny rezultat. W każdej minucie mógł paść drugi gol, podobnie jak to było w Kielcach. Ciekawe, jak zareagowaliby kibice, gdybyśmy podobnie jak w spotkaniu z Koroną w Kielcach, w doliczonym czasie gry wyszli na prowadzenie? Ciekawe, czy wtedy krzyczeliby, ze nam brakuje ambicji?
Jaka atmosfera panuje teraz w szatni?
– Ciężko powiedzieć, ponieważ na święta rozstaliśmy się w nienajlepszych nastrojach. Każdy zakładał sobie zdobycie trzech punktów, tym bardziej, że inne zespoły je potraciły. Była zatem doskonała szansa, żeby doskoczyć do Widzewa, a dodatkowo powiększyć przewagę nad Podbeskidziem i Kielcami. Nie składamy jednak broni, ciągle wierzymy, że wygrywając kolejne spotkania, można jeszcze spokojnie awansować do Ekstraklasy.
Niewiele się o tym mówi, ale wpływ na Waszą grę ma także plaga kontuzji, która dopadła drużynę. Ciągle tracimy kluczowych zawodników, co jednocześnie obniża jej potencjał.
– Na pewno tak, ale to jest wkalkulowane w ten sport, że tak jak w przypadku Wojtka Kędziory, może zdarzyć się uraz już w pierwszym spotkaniu, który wyklucza go z gry do końca sezonu. Dodatkowo wypadł po kolejnym meczu Mateusz Bartczak. To ewidentnie pokrzyżowało plan gry trenerowi, ale przed każdym kolejnym spotkaniem można się spodziewać takiej sytuacji.
Przed Wami mecz z Turem Turek. Dla Was spotkanie o życie…
– Dla nas każdy mecz jest o życie. W Turku nie będzie inaczej. Tur walczy o utrzymanie, my o Ekstraklasę. Zrobimy wszystko, by cieszyć się z awansu.
Możesz obiecać fanom, że w sobotę zagracie z pełnym zaangażowaniem?
– Od kiedy jestem w Zagłębiu, nie było spotkania, żebyśmy nie grali z pełnym zaangażowaniem. Nieraz przegrywaliśmy mecze, ale nigdy ich nie odpuszczaliśmy. Tak się zdarza, że czasami gra nie układa się po naszej myśli. Pamiętajmy jednak, że jest to tylko sport, a my jesteśmy ludźmi. Chcemy wygrywać, bo ambicja nie pozwala nam myśleć inaczej. Rozumiem, że kibice mogą być rozczarowani ostatnimi wynikami, ale niepotrzebnie ktoś napompował balonik, że w grudniu byliśmy już w Ekstraklasie. Wcale tak nie było i doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Zapewniam jednak, że ciągle jest w nas wiara i nadzieja na to, ze najbliższy mecz będzie przełomowy i zwyciężymy. Od tego spotkania będziemy seryjnie zdobywali punkty.
Wracasz do gry po kontuzji. Dużo czasu potrzebujesz, żeby osiągnąć optymalną dyspozycję?
– Ciężko mi na to pytanie odpowiedzieć. Nie jest mi łatwo wrócić do formy, ponieważ nie przepracowałem okresu przygotowawczego. Cieszę się, że teraz zdrowie mi dopisuje i jestem do dyspozycji trenera. W spotkaniu z Turem mogę wystąpić od pierwszej minuty. Czy trener mnie wystawi? To okaże się w sobotę. W tej chwili jestem w stu procentach zdrowy i mogę trenować z pełnym obciążeniem. Miałem uraz kręgosłupa, dlatego gdybym odczuwał jakiś ból, to nie mógłbym ćwiczyć. To mogłoby się dla mnie źle skończyć. Na szczęście jestem już zdrowy i zrobię wszystko, żeby Zagłębie Lubin awansowało do Ekstraklasy.
Źródło: Zagłębie Lubin SA
Foto: Tomasz Folta