Na łyżwach zaczęła jeździć jeszcze w szkole podstawowej. Jak mówi, przez przypadek. Teraz jednak nie wyobraża sobie życia bez panczenów. Niedawno sprawiła Polakom wiele radości, wraz z koleżankami zdobywając srebrny medal w biegu drużynowym podczas olimpiady w Soczi. Lubinianka Natalia Czerwonka opowiedziała nam o swoich marzeniach, grzeszkach, szczęśliwych majtkach, a także o tym, co zrobi z medalem.
Masz czas na coś poza treningami, pójście na randkę, spotkanie się ze znajomymi?
– Jest z tym ciężko. Mam znajomych porozrzucanych po całym świecie. Do trzeciej klasy gimnazjum poszłam już do szkoły mistrzostwa sportowego w Zakopanem. Większość kontaktów w Lubinie mi się więc urwała, choć kilka przyjaźni się zachowało. Najwięcej przyjaciół mam chyba w Zakopanem. Jak mówiłam, mieszkam tam, gdy nie przebywam na zawodach. Jednak ciągle nie mam czasu. Nie można mnie gdzieś wyrwać wieczorem, bo jestem zmęczona. Znajomi mają więc ze mną ciężko.
Czyli nie ma też czasu na randkowanie?
– Nie ma czasu (śmiech – przyp. red.)
Nie spotkałaś jeszcze swojej miłości?
– Nie, nie… Nie było kiedy.
Żyjesz z łyżwiarstwa? Da się z tego utrzymać?
– Trenując, tak naprawdę pracuję 24 godziny na dobę. Jeszcze muszę wciąż myśleć o tym, żeby dobrze się regenerować i odżywiać. Jest to więc ciągła praca. Nie ma czasu, żeby jeszcze coś na boku robić.
Od kilku lat dostaję stypendium za osiągnięcia sportowe z Ministerstwa Sportu. Jest to kwota, która pozwala mi żyć samodzielnie.
Sprzęt mam zapewniony z kadry. Wcześniej miałam ze szkoły mistrzostwa sportowego. Na początku od rodziców.
Mówisz, że musisz myśleć o tym co jesz. Masz specjalną dietę, ale czy czasem zdarza ci się jej nie przestrzegać? Sięgasz po słodycze?
– Tak. W tłusty czwartek zjadłam pączka (śmiech – przyp. red.).
Jednego?
– Jednego. Moja pani dietetyk zawsze mi powtarzała, że najważniejsze to mieć świadomość, co się je i w jakich ilościach. Wiadomo, że nie można przesadzać, ale im więcej trenujesz, tym więcej możesz zjeść. Też mam momenty, jak każda kobieta, że sięgam po czekoladę. Wiem, że muszę się pilnować. Ale to są takie moje małe grzeszki… (śmiech – przyp. red.)
Wielu sportowców ma swoje przesądy lub rzeczy, które przynoszą im podobno szczęście. Ty też?
– Śmiałam się, gdy Luiza Złotkowska powiedziała, że na bieg drużynowy w Soczi założyła te same majtki i okulary, co cztery lata temu na olimpiadzie. Ja nie mam takich szczęśliwych majtek i mam nadzieję, że nigdy nie będzie mi coś takiego potrzebne. Tak naprawdę to wszystko siedzi w głowie. Gdy się denerwuję, to się żegnam, poprawiam okulary, przecieram płozy…
Widziałam u ciebie pomalowane specjalne na olimpiadę paznokcie. Przywiązujesz wagę do wyglądu. Myślisz też o tym przed zawodami?
– Kobiety uprawiające każdą dyscyplinę sportu chcą dobrze wyglądać. Akurat ja przywiązuję wagę do paznokci. Zrobiłam je sobie w wiosce olimpijskiej. Była tam kosmetyczka oraz fryzjer, więc skorzystałam z wolnego dnia i poświęciłam go na upiększanie. Te paznokcie to taki mój patriotyczny element, bo pomalowałam je między innymi na biało-czerwono.
Wiele kobiet maluje się na zawody. Ja tego unikam. Spocę się i wszystko mi spłynie. Efekt będzie więc odwrotny od zamierzonego.
Kolega mówił mi: „Natalia, ty się pomaluj na 1500, bo będą was pokazywać w telewizji”. Śmiałam się. Po co mam się malować, skoro potem idę na dekorację Zbyszka (Bródki – przyp. red.), na pewno się rozpłaczę i wszystko się rozmaże.
Spędziłaś w Soczi aż trzy tygodnie. Olimpiada to tylko przygotowania i oczekiwanie na starty?
– Byłam w Soczi już rok wcześniej. W wolny dzień z innymi sportowcami wynajęliśmy taksówkę i pojechaliśmy zwiedzać. Teraz przez te trzy tygodnie nie wychylałam się zbyt daleko. Nie miałam czasu, ani chęci. Byłam skupiona na tym, co mam do zrobienia. Najpierw czekałam na starty indywidualne, a potem wspólnie wyczekiwałyśmy z niecierpliwością startów drużynowych.
Korzystałyśmy jednak z pogody i balkonu, który miałyśmy do dyspozycji. To były nasze chwile relaksu i odprężenia.
A potem była feta?
– Była feta. Nie będą ukrywać (śmiech – przyp. red.). Cieszymy się po sukcesach, tak jak każdy Polak. Byliśmy na dyskotece razem z Otylią Jędrzejczak. Bawiliśmy się grzecznie, ale chyba do 3 w nocy. Następne dwa dni były bardzo zapracowane – pakowanie, cały czas wywiady. Potem powitanie na lotnisku, w domu i to się tak ciągnie…
Cały wywiad będzie można przeczytać w najbliższym numerze „Wiadomości Lubińskich”, które ukażą się w czwartek, 13 marca.