LUBIN. Pod żadnym innym dużym lubińskim marketem ich nie ma. Za to tutaj kręcą się przez cały dzień. Proponują odprowadzenie wózka w zamian za złotówkę lub dwie, proszą o niedopałek papierosa, drobne na chleb. – Obici, śmierdzący menele straszą klientów – żali się w mailu do naszej redakcji Czytelnik. – Tak zarabiam – stwierdza z rozbrajającą szczerością 70-letni pan, którego pod marketem można spotkać codziennie.
– Pod Kauflandem żule upodobały sobie naciąganie klientów na „złotóweczkę” – pisze Czytelnik. – Furorę robi akcja na odstawienie wózka – zaobserwowałem, że kursują non stop – ludzie są jednak „na tak”. Za „zarobione” pieniądze chleją, najczęściej przy automacie do skupu butelek. Dałbym na chleb, ale nie na wódę! Rozgonić to towarzystwo – denerwuje się.
Czasem przy wejściu do sklepu jest ich bardzo dużo. Ostatnio został tylko on – starszy pan, podpierający się laską. – Resztę przegoniła ochrona, ja zostałem, bo się do mnie przyzwyczaili, jestem tu codziennie od trzech lat – opowiada mężczyzna. – Nigdy nie wyciągam ręki po pieniądze, po prostu pytam, czy odprowadzić wózek. Ponadto nigdy nie ukrywam, że nie zarabiam na chleb. Całe życie piłem piwo, więc nie zamierzam teraz zacząć pić wody – dodaje z uśmiechem.
Jak mówi 70-latek, ludzie zazwyczaj zgadzają się, żeby odprowadził ich wózek. Nikt nigdy nie był w stosunku do niego niegrzeczny czy agresywny. Przeważnie mężczyźnie udaje się zarobić około 18 zł dziennie. Mówi, że jego rekord to 48 zł.
– Najwięcej daje się uzbierać w zimie i gdy pada deszcz – wyznaje. – Wtedy ludziom nie chce się odprowadzać wózków. Są i tacy, którzy robią tu często zakupy i już mnie znają, sami wołają, żebym odprowadził ich wózek.
Choć jest brudny i śmierdzący, rozmawia się z nim sympatycznie. Jest inteligentny. Wspomina, że kiedyś miał normalne życie. Zasiadał nawet na kierowniczym stanowisku. Potem wyjechał do Włoch, zabalował tam, żona się z nim rozwiodła, a gdy wrócił jego życie nie wyglądało jak kiedyś.
Łzy pojawiają się w jego oczach, gdy wspomina przeszłość i rodzinę. – Nie jest łatwo. Prosiłem Boga, żeby mnie zabrał, ale powiedział mi, że najpierw musiałbym się poprawić – śmieje się. – Powiedziałem, nic z tego. Prosiłem diabła. A on do mnie: „Nie wezmę cię, bo byś mnie wysiudał z mojego miejsca”. Więc tak sobie żyję – dodaje.
Dziś mężczyzna nocuje w budynku na jednym z lubińskich osiedli, a rano rusza „do pracy”, pod hipermarket. Próbował pod innymi marketami, ale tam pod żadnym nie wsadza się monety, aby wziąć wózek. – Nie proszę o pieniądze, biorę to co jest w wózku – zastrzega.
W tym tygodniu starszy pan zniknął jednak spod marketu.