Lubinianin uratował życie żonie

5354

Ta historia zakończyła się happy endem tylko dzięki szybkiej reakcji męża. U 53-letniej lubinianki doszło do zatrzymania krążenia. Mąż natychmiast rozpoczął masaż serca, który kontynuował do przyjazdu karetki. Pogotowie przejęło pacjentkę. Akcja trwała 40 min, a kobieta ocknęła się na SOR ze słowy: „Co się stało?”. Mamy w Lubinie bohaterów. Jak podkreśla ratownik – to w głównej mierze od nas zależy czy nasza kochana osoba – rodzic, mąż, dziecko przeżyje. Z każdą chwilą szanse maleją – opowiada Tomasz Wyciszkiewicz, ratownik medyczny lubińskiego pogotowia.

Jej mąż jest bohaterem

– Mąż uratował życie swojej żonie. To bez wątpienia jego zasługa. Gdyby stał bezczynnie mogłoby nie być happy endu – opowiada o wczorajszej akcji Wyciszkiewicz.

Wczoraj po południu doszło do zatrzymania krążenia u 53-letniej kobiety. Mąż natychmiast zadzwonił po pomoc, przeprowadzając w tym samym czasie masaż serca u żony. Nie stał bezczynnie, nie spanikował i to w głównej mierze zasługa tego, że lubinianka przeżyła.

Po kilku minutach na miejsce przyjechali ratownicy, którzy wzięli kobietę w swoje ręce. – Migotanie komór, defibrylacja, uciskanie klatki piersiowej. Do pomocy wezwano posiłki z Lubina i z Chojnowa. W międzyczasie kolejne defibrylacje, intubacja, masaż serca – wylicza pan Tomasz.

Po około 40 minutach udało się przywrócić akcję serca! W trakcie transportu na lubiński SOR powrót świadomości. Kobieta się ocknęła ze słowy: „Co się stało?”

– Coś pięknego. W takich chwilach łzy napływają do oczu – uśmiecha się ratownik. – Należy jednak podkreślić nieocenioną zasługę męża kobiety. Wielkie gratulacje dla niego. Mózg kobiety był cały czas dotleniony, krew krążyła w organizmie – dopowiada.

Na uratowanie życia mamy cztery minuty. Po tym czasie może dojść do nieodwracalnych uszkodzeń w mózgu. – Tutaj liczy się każda chwila. Nie panikujmy, lepiej robić cokolwiek niż stać bezczynnie – podkreśla Wyciszkiewicz.

Po wykonaniu telefonu dyspozytor pogotowia zawsze tłumaczy i pomaga przeprowadzić masaż serca. – Najpierw poprzez odchylenie głowy do tyłu udrażniamy drogi oddechowe i przez 10 sekund staramy się wyczuć oddech pacjenta oraz obserwujemy klatkę piersiową. Jeśli człowiek oddycha to oznacza, że jego serce musi bić. Od kilku lat odeszliśmy od mierzenia pulsu. Wielokrotnie popełniane błędy wymusiły te zmiany. Ludzie w panice i stresie nie umieli odszukać tętnicy lub źle odczytywali puls. Teraz po prostu sprawdzamy oddech, a później przystępujemy do masażu serca. Pamiętajmy – pacjent ma leżeć na płaskim, twardym podłożu. A potem 30 uciśnięć i dwa wdechy. Warto też wiedzieć, że Europejska Rada Resuscytacji dopuściła możliwość przeprowadzenia resuscytacji bez wdechów. Wtedy bez przerwy uciskamy serce. Taka informacja może być pomocna dla osób, które mają opory przed bezpośrednim kontaktem z pacjentem – wyjaśnia ratownik.

Wzywanie karetki to nie błaha sprawa

Lubinianka miała podwójne szczęście. Nie tylko ma męża bohatera, ale w chwili gdy potrzebowała pomocy była wolna karetka.

– Do ponad 70 procent przypadków jesteśmy wzywani bezcelowo – mówi ze smutkiem Wyciszkiewicz. – Bolesna miesiączka, ból zęba lub ktoś nie pofatygował się go lekarza. To do takich przypadków jesteśmy najczęściej wyzwani… W Lubinie mamy tylko cztery karetki. Proszę mieć na uwadze i zgłaszać się do nas w uzasadnionych przypadkach, bo być może zabieramy komuś szansę na przeżycie. Poza tym droga przez miasto nie jest krótka – opowiada pan Tomasz.

Defibrylatory na wagę złota

Porządnej jakości defibrylator można kupić już za około 4 tysiące złotych. – Ktoś może powiedzieć, że to dużo, ale ja wiem, że ludzkie życie jest bezcenne – mówi ratownik, który optuje, aby takich urządzeń było jak najwięcej w Lubinie.

To niewielkie urządzenie poprowadzi komunikatami zarówno osoby doświadczone jak i niedoświadczone przez całą procedurę bezpiecznej defibrylacji w zatrzymaniu akcji serca. – Przypadek lubinianki wymagał użycia tego urządzenia. Akurat mamy takie na wyposażeniu karetki, ale jeśli taka sytuacja przytrafiłaby się na ulicy, mogłoby być gorzej – opowiada mężczyzna.

W Lubinie mamy już kilka takich urządzeń. Znajdują się one w często uczęszczanych miejscach. Pierwszy był w tutejszej galerii, następne w zoo oraz starostwie.

– Życie jest bezcenne, a korzyści z tego urządzenia ogromne. Od kilku lat taki defibrylator znajduje się na dworcu głównym PKP we Wrocławiu i już sześć razy uratował życie. Poza tym, obsługiwały go dzieci. Każdy sobie poradzi. Wystarczy się nie bać i robić cokolwiek, to zawsze lepsze od bezczynności – podsumowuje.


POWIĄZANE ARTYKUŁY