Lubin nie zapomina…

2326

W 39. rocznicę Zbrodni Lubińskiej mieszkańcy miasta oddali hołd zamordowanym uczestnikom pokojowej manifestacji z 31 sierpnia 1982 r. Pod poświęconym ich pamięci pomnikiem złożone zostały kwiaty, a na telebimie wyświetlony film przypominający tragiczne wydarzenia.

Lubińscy kibice i strażacy w czasie hymnu zapalili race

Pokojowa manifestacja w Lubinie, jedna z wielu w Polsce w czasie stanu wojennego, została krwawo spacyfikowana. Milicja strzelała do obywateli z ostrej amunicji. Nazwiska trzech ofiar – Michała Adamowicza, Mieczysława Poźniaka i Andrzeja Trajkowskiego – zna każdy, komu bliska jest współczesna historia miasta.

Jedenastu innych manifestantów zostało rannych. Poszkodowani latami czekali na wymierzenie sprawiedliwości odpowiedzialnym za to, co stało się w Lubinie. Wiele lat minęło też, zanim przestano nazywać to „wydarzeniami”, a zaczęto używać właściwego określenia: Zbrodnia Lubińska.

31 sierpnia 1982 r. wciąż jest żywy w pamięci wielu osób, nie tylko obecnych dziś na uroczystości rodzin zabitych manifestantów. Hołd ofiarom złożyli dziś przedstawiciele władz miasta i powiatu lubińskiego oraz radni miejscy i powiatowi.

Udział w uroczystości wzięli też parlamentarzyści, reprezentanci władz województwa dolnośląskiego, sąsiednich samorządów, miejskich i powiatowych instytucji, służb mundurowych i KGHM Polska Miedź. Przybyli również kombatanci i członkowie NSZZ „Solidarność”, który równocześnie obchodzi 41. rocznicę działalności. A co najważniejsze, obecni byli też mieszkańcy Lubina.

Krystyna i Aleksander Wiśniowscy co roku przychodzą na uroczystości. Równo 39 lat temu wracali z wakacji z dwójką młodszych dzieci. Dwoje starszych, córka i syn, zostało w Lubinie – wówczas jako nastolatkowie brali udział w manifestacji. Na szczęście żadne nie ucierpiało od milicyjnych kul. Ich rodzice o tym, że dzieje się coś niedobrego, dowiedzieli się w trakcie podróży.

Krystyna i Aleksander Wiśniowscy

– Jechaliśmy pociągiem przez Tarnów, Kraków, Katowice i Gliwice, gdzie pociąg stanął na bocznicy. Co tam się działo! – wspomina Krystyna Wiśniowska. – Potem przesiedliśmy się do autobusu – we Wrocławiu już byliśmy pewni, że nie pojedziemy dalej. Na poboczach palił się ogień, było strasznie. Myśleliśmy tylko, żeby dojechać do domu, niech ten horror się już skończy. No i przyjechaliśmy. Okazało się, że w Lubinie było jeszcze gorzej…

Fot. BM, JD


POWIĄZANE ARTYKUŁY