– To był mój obowiązek wobec tych wszystkich ofiar wypadków, które widziałem przez 25 lat pracy – mówi Piotr Socha, kierowca autobusu, który wczoraj zatrzymał pijanego mężczyznę prowadzącego osobowe audi.
Kierowca PKS Lubin podjął się obywatelskiego zatrzymania wczoraj, przy ul. Legnickiej. Piotr Socha miał już odjeżdżać z przystanku, gdy jego uwagę zwróciło zachowanie kierowcy, który zatrzymał samochód w autobusowej zatoce.
– Podszedłem do kierowcy, który już wyszedł ze swojego samochodu. Nie zareagował, włożył głowę do auta, nie wiedziałem, czy zrobiło mu się słabo, czy nie. Wtedy poczułem woń alkoholu – opowiada Socha. – Poszedłem z drugiej strony, żeby wyciągnąć kluczyki ze stacyjki, ale ich tam nie było. Zabrałem leżący w środku portfel i poszedłem do autobusu, żeby zadzwonić po policję.
Mężczyzna przyszedł do autobusu, pytając, o co mi chodzi. Gdy rozmawiałem z policją, wyrwał mi portfel i zaczął uciekać. Pobiegłem za nim.
– Byłem już pewien, że ten człowiek jest pijany. Trzymając go patrzyłem mu prosto w oczy. Zaczął mnie prosić, żebym go puścił. Ale to był mój obowiązek wobec tych wszystkich ofiar wypadków, które widziałem przez 25 lat pracy zawodowego kierowcy. Większość z nich to były wypadki śmiertelne i spowodowane przez pijanych kierowców, dlatego jestem na to tak bardzo wyczulony – mówi pracownik lubińskiego PKS.
– Chodzi o to, żeby nie krzywdzić innych. Ten człowiek, którego zatrzymałem, jechał z Wrocławia. Myślę, że musiał jechać autostradą, potem S3; miał też kawę, więc musiał się zatrzymać po drodze na stacji paliw. Szkoda, że nikt nie reagował. Mógł przecież zrobić komuś krzywdę lub samemu się zabić, zwłaszcza że miał bardzo dobre auto i mógł jechać z dużą prędkością. Jestem człowiekiem nawróconym i zareagowałem, bo to Duch Święty powiedział mi „idź”. Poszedłem, chociaż nie wiedziałem, w co się pakuję. Prawdopodobnie uratowałem komuś życie albo uchroniłem przed cierpieniem w szpitalu – twierdzi Piotr Socha.
Zatrzymany przez niego wrocławianin miał 2,5 promila alkoholu w organizmie.