– Nie ma innego wyjścia jak przejść do czynnego strajku – stwierdza Józef Czyczerski, szef miedziowej „Solidarności” po lekturze dzisiejszej „Gazety Wyborczej”. – Nie ma na co czekać – dodaje zdeterminowany.
Związkowcy i wszyscy pracownicy KGHM z wypiekami na twarzy czytali dzisiejszą „Wyborczą”. – Dzwonią do mnie koledzy, pytają co robimy. Wszyscy są zaniepokojeni – mówi Piotr Trempała, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Dołowych.
Zdenerwował ich artykuł, który opublikowała gazeta na jedynce, mówiący o rządowych planach prywatyzacji miedziowej spółki.
– Jeszcze takich bzdur nie czytałem – mówi Ryszard Zbrzyzny, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Przemysłu Miedziowego. – My jesteśmy niezmienni w swoich ocenach. Na razie się nie emocjonuję. Mam nadzieję, że ten projekt nie przejdzie, że zwycięży rozsądek i odrzucone zostaną bzdury proponowane przez pana Boni – dodaje.
Szef jednego z największych związków zawodowych w Polskiej Miedzi uważa, że trzeba poczekać do wtorku, kiedy o projekcie będzie decydował rząd, i nie podejmować wcześniej żadnych decyzji. – W poniedziałek spotkają się wszystkie związki, aby omówić dalszą strategię, ale z ewentualnym strajkiem trzeba poczekać do decyzji rządu – mówi Zbrzyzny.
Innego zdania jest Józef Czyczerski ze związkowej „Solidarności”, który uważa, że nie ma co zwlekać. – Rząd chce zniszczyć przemysł miedziowy, żeby uzyskać do budżetu 700 mln zł. Kwota ta ma się nijak do tej, jaką co roku uzyskuje z dywidendy – wyjaśnia Czyczerski. – Nie ma co tym ludziom wierzyć. Trzeba zaostrzyć akcję i przejść do czynnego strajku – apeluje.
Mówiąc o 700 mln zł związkowiec ma na myśli wpływy, jakie rząd uzyskałby ze sprzedaży 10 procent akcji KGHM, bo taki jest ostatni pomysł rządzących dotyczący prywatyzacji.
– Jest to jedna z metod rządzenia poprzez konflikt. Jeśli ktoś uwierzył w obietnice premiera i wicepremiera, że nie ma pomysłu prywatyzacji KGHM, to jest niepoważny. Rządzący chcieli wywołać wrażenie, że to związki są w błędzie, że to one są złe. Potem pojawia się pomysł, że skoro jest opór na sprzedaż 40 procent, to sprzedadzą 10 procent – dodaje szef miedziowej „Solidarności”.