Wojna domowa podzieliła mieszkańców ulicy Wroniej w Lubinie. Ale tylko nieliczni mogą być świadkami sąsiedzkich potyczek. A wszystko dlatego, że kłótnie najczęściej mają miejsce w… piwnicy.
I tak, po jednej stronie barykady znaleźli się lokatorzy, których drażni nieprzyjemny zapach wydobywający się z piwnic na klatki schodowe. Smród nie przeszkadza jednak ich przeciwnikom, pasjonatom kotów, wpuszczającym do budynku bezdomne zwierzaki, żeby je dokarmić. Czworonogi więc zjadają darmowe posiłki i na miejscu załatwiają swoje potrzeby.
– Znoszenie do piwnicy misek z jedzeniem jest kategorycznie zabronione – mówi Maria Lis ze Spółdzielni Mieszkaniowej „Przylesie”. – Nie dlatego że spółdzielnia nie lubi tych zwierząt, ale dlatego że późniejsza dezynfekcja pożera sporo pieniędzy – dodaje.
Dla przykładu: odpchlenie czterech klatek w sześciopiętrowym budynku, to koszty bliskie 500 zł. Na samej Wroniej, w ciągu ostatnich kilku miesięcy przeprowadzono kilka takich dezynfekcji. Specjalna firma, wynajęta przez spółdzielnię, walczyła już z pchłami m.in. w maju, sierpniu, październiku i listopadzie ub. roku. Każda interwencja finansowana jest ze środków spółdzielczych, czyli w skrócie – pochodzących z portfeli samych mieszkańców.
Maria Lis: – To syzyfowa praca. Jak tylko dozorczynie posprzątają miski z karmą, zaraz pojawiają się kolejne. I tak w kółko.
Pracownicy spółdzielni mają związane ręce, bo wyprowadzić czworonożnych z budynku obecnie nie mogą. Jak nam powiedziano, złapanie i wywiezienie zaledwie dziesięciu kotów, łącznie z dezynfekcją klatki, kosztuje prawie 6 tys. zł. A i to nie pomogłoby sprawie, bo zwierzaki trafić muszą do schronisk, a te są już przepełnione.
Przed dokarmianiem zwierząt przestrzega też Mieczysław Żebrowski ze Straży Miejskiej w Lubinie.
– Rozrzucanie jedzenia w miejscach publicznych to zwyczajne zaśmiecanie. Osoba, która to robi, może zostać ukarana mandatem w wysokości 50 zł. Niektórzy dokarmiają także gołębie, wyrzucając przez okna budynku jedzenie na chodnik lub trawnik. A za to grozi już do 500 zł kary – mówi. Strażnik miejski podkreśla też, że ludzie chcący tymi sposobami pomóc bezdomnym czworonogom, wyrządzają krzywdę tym zwierzakom. – Zwiększa się przez to liczba bezdomnych kotów – zaznacza Żebrowski.
Sprawę postanowiliśmy sprawdzić osobiście. Pojechaliśmy na Wronią, żeby przekonać się, czy aby na pewno mieszkańcy znoszą do piwnic miski z pokarmem. W pomieszczeniach wspólnego użytku zastaliśmy nie tylko jedzenie dla kotów, ale i przykry zapach. Sami lokatorzy nie chcieli jednak rozmawiać z mediami. Od mieszkańców usłyszeliśmy więcej po tym, jak zaczęliśmy podawać się za firmę odszczurzającą, która chce przeprowadzić dezynfekcję.
– Prawie codziennie schodzę do piwnicy. Smród jeszcze da się znieść, ale z kolei muszę uważać, żeby nie wejść w kocie odchody – zdradził nam jeden z mieszkańców Wroniej 15.
Największym problemem dla spółdzielni w tym rejonie są klatki o numerach 13, 15 i 17. Z nieoficjalnych informacji dowiedzieliśmy się, że koty dokarmia tam prawdopodobnie starsza kobieta, mieszkająca w „trzynastce”. Pomimo zapewnień lokatorów, że „wszyscy wiedzą o kogo chodzi”, nie udało nam się skontaktować z karmicielką. Sąsiedzi milczą, jeśli pada pytanie o nazwisko tej osoby.
– A później mnie obsmaruje za plecami przy swoich koleżankach z bloku – odpowiada jeden z nich.
Jak się okazuje, nie tylko na Wroniej pojawiły się problemy z karmicielami. Od Marii Lis usłyszeliśmy też, m.in. o dokarmianiu przy ul. Pawiej (klatki o numerach 8 i 11) oraz Jastrzębiej (19, 25).
Straż miejska przestrzega przed jeszcze jednym czynem: niszczeniem piwnicznych okien, żeby wpuścić koty do środka. Złapanym na gorącym uczynku miłośnikom zwierząt, grożą za to kary za dewastację mienia.
Mariusz Najwer