Czesała wszystkie żony górników. Pracuje ponad 60 lat

8125

Lubiła bawić się włosami, gdy była jeszcze młodą panienką. Pasja przerodziła się w wyuczony zawód, któremu jest wierna od ponad 60 lat. Kunegunda Jankowska strzyże włosy dalej i nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie odłożyła nożyczki.

Kunegunda Jankowska

Pani Kunegunda ma 83 lata, a w salonie nie brakuje klientów, których strzyże od ponad pół wieku. Przychodziły babcie, mamy i wnuki. Niektórzy przyjeżdżają do niej z daleka, z sympatii. Oni nie wyobrażają sobie oddać się w inne ręce, a pani fryzjerka – przejść na emeryturę. Takie spotkanie to inna kultura.

Wszystko zaczęło się od państwa Jankowskich, w których ślady poszedł syn Dariusz Jankowski – nie tylko fryzjer, ale i znany działacz i lubiński radny.

Pierwszy salon fryzjerski mieli ponad pół wieku temu w rodzinnym Rynie na Mazurach. – Mieliśmy największy zakład w całej okolicy, swoją przystań, kamienicę. Jako jedyni w Rynie mieliśmy trwałą elektryczną. Wyglądało to jak wielki pająk. Wisiał przy suficie. Wtedy były tylko dwa takie urządzenia na całą Polskę. Ciekawostką jest, że zakład fryzjerski nadal działa – uśmiecha się pani Kunegunda.

Do Lubina przyjechali w 1964 roku za namową kuzyna. – Opowiadał o pracy na kombinacie i powiedział, że warto tutaj przyjechać. Pamiętam jak w rynku chodziły jeszcze kozy, krowy i kury. A obok pomnika przy ul. Pruzi była pijalnia piwa, do której schodziło się po schodkach – wspomina fryzjerka.

– Na początku pracowaliśmy w spółdzielni, to ten budynek naprzeciwko zakładu – wskazuje seniorka. – Później, w 1967 roku kupiliśmy z mężem ten zakład. Ale był malutki, miał 37,5 metra i paliło się w piecu. Syn Darek kupił drugą część i rozbudował zakład w latach 90. – dopowiada. Teraz salon fryzjerski „Darek” mierzy 125 metrów kwadratowych.

To najstarszy zakład w Lubinie. – Wcześniej najstarszy był obok dworca. Prowadzili go państwo Ronspond, ale zginęli w wypadku, jeszcze w latach 70. – wspomina.

„Darka” codziennie odwiedza od kilkunastu do kilkudziesięciu osób – kobiety, mężczyźni i dzieci. – To ewenement. Z reguły salony zatrudniają od dwóch do pięciu osób. U nas pracuje aż 12 – opowiada Dariusz Jankowski, fryzjer, działacz, lubiński radny, a prywatnie syn pani Kunegundy.

Pani Kunegunda zaczynała w Olsztynie, potem kursy mistrzowskie zdawała w Krakowie. Najpierw szkoliła się we fryzjerstwie damskim, później męskim, jednak od zawsze lubiła czesać. – Lubię czesać ładne fryzury, chociaż za moich czasów dużo się zmieniło – opowiada.

Dawniej czesała wszystkie żony górników. Przed Barbórką nie było chwili oddechu i spędzała na nogach kilkanaście godzin dziennie. – Nie było kiedy spać. Teraz kobiety już od tego odchodzą. Na imprezach wyższych nie ma już tylu czesań okolicznościowych. Dużo kobiet chodzi w rozpuszczonych włosach lub koczkach – mówi pani Kunegunda.

Sposób pani Jankowskiej na dobrą formę? Uczciwa praca. Uwielbia swój zawód i nie wyobraża sobie przejścia na emeryturę. – Lubię tę atmosferę. To prawda, że ludzie przychodzą tutaj jak do spowiedzi, jedyna różnica, że nie wyznaczam pokuty – śmieje się seniorka.

– Chociaż usłyszałam wiele ludzkich historii, nie lubię plotkować. Musimy być dyskretni – opowiada. Takiego samego zdania jest syn. – Wszystkim moim uczniom i pracownikom powtarzam – jednym uchem nam wchodzi, a drugim wychodzi. Informacje nie mogą wypłynąć. My mamy poprawiać ludziom humor – mają tu przychodzić z radością i czuć się dobrze – dopowiada za mamą.

– Wielu fryzjerów w Lubinie uczyło się u nas – opowiada Dariusz Jankowski. – To cieszy, że odebrali tutaj pełny warsztat. Swoich uczniów mam rozsianych po całym świecie – pracują w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Francji, Niemczech – wylicza pan Dariusz.

– Kiedy prowadzę szkolenia za granicą, moi dawni czeladnicy specjalnie przyjeżdżają, żeby uścisnąć mi dłoń i po latach podziękować. Mówią, że za granicą nie odebraliby takich nauk, albo musieliby wydać górę pieniędzy. Tutaj mieli pełen zakres fryzjerstwa damskiego i męskiego. Nie było taryfy ulgowej – uśmiecha się fryzjer.

Ale nie ma się co dziwić. Pan Dariusz  szybko ruszył w świat, skąd zaczął przywozić mnóstwo nowinek. – Byłem trzecią osobą w Polsce, która robiła trwałą komputerową. Piecyki grzały wałki, komputer obliczał, ile dać płynu, żeby uzyskać pożądany skręt – wyjaśnia syn.

– Kosztowało to tyle co fiat mirafiori… Mama czasem drapała się po głowie – śmieje się.

– Czasem patrzyłam na to i myślałam: „wariat!” Co mój syn znowu przywiózł? Ale te nowości zdawały egzamin – uśmiecha się mama.

Od 1987 roku rzadko bywał w Polsce. Za granicą zdobył Mistrzostwo Europy. Z roku na rok cały czas plasował się między pierwszym a drugim miejscem na podium.

Pan Dariusz czesał m.in. Kayah, Katarzynę Dowbor, dyrygenta Mariusza Dziubka, Natalię Niemen – córkę Czesława Niemena. Pracował z kreatorami mody w Polsce i za granicą. W Zurychu czesał na pokaz mody Valentino. – To już ma mało wspólnego ze sztuką użytkową. Artyści na wybiegu chcą pokazać coś innego – unikatowe pomysły – wyjaśnia pan Dariusz.

Czy przez lata moda ewoluowała? Tak. Mężczyźni coraz bardziej dbają o siebie, a kobiety wykonują mniej fryzur. Fryzjer jednak jest wciąż tak samo potrzebny i często odwiedzany jak lata temu.

– Wiem, że jestem tu potrzebna i lubię tu przychodzić. – mówi seniorka. 

– Dla mamy to terapia i rehabilitacja. Musi się ubrać, uczesać, pomalować. Wychodzi do ludzi. Ostatnio przyszła tu pani. 90 lat. Mama tylko podcinała jej grzywkę, ale rozmawiały przy tym godzinę – śmieje się syn.

– Wspominałyśmy stare czasy – uśmiecha się mama. – Szanują mnie tutaj, czuję się dobrze, synowie o mnie dbają i jestem z nich bardzo zadowolona. Z obu – kończy fryzjerka i wraca na zakład. Wygląda na to, że pewne ręce seniorki ostrzygą jeszcze niejedną głowę.


POWIĄZANE ARTYKUŁY