Cały świat w małym Liścu

199

Ten festiwal to fenomen, który trwa już 21 lat. Artyści z całego świata odwiedzają odwiedzają małe miejscowości, domy opieki, domy dziecka, gdzie koncertują, tańczą, organizują warsztaty. W ten weekend wielokulturowe serce jubileuszowego festiwalu Świat pod Kyczerą zabiło w Liścu i Rudnej.

Zamiarem organizatorów było stworzyć imprezę, która dałaby szansę zaprezentować się mniejszościom narodowym i etnicznym z różnych krajów. Przez lata na Międzynarodowym festiwalu mniejszości narodowych i etnicznych „Świat pod Kyczerą” wystąpili m.in. Baskowie z Hiszpanii, Serbowie łużyccy z Niemiec, Żydzi z Ukrainy, Szeklerzy z Rumunii. Z czasem festiwal zaczął gościć artystów z całego świata. W tym roku były to m.in. zespoły z Chin, Kostaryki, Turcji, Gruzji, Czech czy Rumunii.

– Ten festiwal nie jest organizowany w uzdrowiskach, gdzie z automatu mamy turystów, kuracjuszy, nie odbywa się w dużych miastach, za którymi stoi cała infrastruktura. My główne sceny festiwalowe mamy w małych miejscowościach i to jest wydarzenie dla tych społeczności, dla dzieci, które nie mogą sobie pozwolić na egzotyczne wyjazdy. Tutaj świat przychodzi do nich. Jaki może być mocniejszy „power” dla dzieciaków z Kyczerki, niż to, że mogą powiedzieć, że występowały z artystami z Chin, z Gruzji, z Turcji? – mówi wieloletni organizator festiwalu Jerzy Starzyński, prezes Łemkowskiego Zespołu Pieśni i Tańca „Kyczera”.

Impreza ma dwie części, w dolnośląskiej odsłonie artyści wystąpili m.in. w Chojnowie, Legnicy, Wołowie, Chocianowie, Świdnicy, Jaworze, a finałowy koncert zaplanowano w Rudnej.

– Rzadko się zdarza, żeby w takiej małej miejscowości organizowana była tak duża impreza. Sam kiedyś byłem członkiem zespołu folklorystycznego, więc przychodzę tu z dużą przyjemnością – mówi Andrzej, młody Łemko z Liśca. – Czuję się Łemkiem, moim pierwszym językiem jest łemkowski, rusińsko-karpacki, moja partnerka jest Łemkinią. Na co dzień w domu rozmawiamy po łemkowsku i to będzie też pierwszy język, który nasze dzieci wyniosą z domu – zapewnia.

Warto wspomnieć, że był taki czas, kiedy Polaków w Liścu było niewielu i to Łemkowie byli większością. Dziś ta mała wieś na peryferiach gminy Lubin to wciąż największe skupisko wiejskie społeczności łemkowskiej na Dolnym Śląsku.

– To jest impreza, która nas łączy, jednoczy. Mieszkamy tutaj razem, Polacy i Łemkowie, potrafimy się dogadać, wspólnie bawić – mówi Maria Ożyńska, sołtys Liśca. – Koncerty odbywają się tu, odkąd pamiętam. Jak to się zaczęło, nie wiem, ale jestem przekonana, że nie powinno się skończyć – dodaje.

Zawiodła tylko pogoda, ale i tak, mimo deszczu i chłodu, występy przyciągnęły tłumy.

– W normalnych okolicznościach w taką pogodę nikomu nie chce się wyjść z domu. A tutaj mokro, zimno, a tłum ludzi ogląda. To bardzo cieszy, ci wszyscy, którzy zmarznięci, zmoknięci, ale czekają. To dowód, że festiwal ze wszech miar jest potrzebny. Ludzie potrzebują takich działań – mówi Starzyński.

Organizatorzy zgadzają się, że obecność festiwalu w gminie Lubin jest konieczna, a jego formuła powinna być nawet rozszerzona. Być może już w przyszłym roku.

– Współpracujemy z prezesem Starzyńskim z okazji festiwalu już trzeci raz i ta współpraca jest stale zacieśnienia. To jedna z ważniejszych imprez w gminie, może nawet najważniejsza, a mieszkańcom bardzo potrzebna, o czym świadczy bardzo duża frekwencja – mówi wójt gminy Tadeusz Kielan i przy okazji zdradza przyszłoroczne plany: – Nie chcemy ograniczać się do dwugodzinnego koncertu, dążymy do tego, żeby coś było jeszcze przed i po nim. Chcemy włączyć więcej ludzi, ożywić całą gminę, poprowadzić animacje na wsiach. Marzy mi się, żeby było kilka autobusów podstawionych w Lubinie, które przywiozą na festiwal mieszkańców miasta. Jak raz przyjadą, na pewno będą wracać – zapewnia wójt.

Jubileusz jest również dobrą okazją do podsumowań.

– W tym roku to przedsięwzięcie ma wyjątkową moc, to dwudziesta edycja i pomimo różnych zmian, zawirowań, my żyjemy w symbiozie z miejscową ludnością, z samorządami. Przez cały festiwal nie było ani jednego incydentu, żadnego przykrego przypadku, gestów nietolerancji.

Udało nam się zbudować bardzo dobre relacje międzyludzkie. Jako Łemko właśnie o to zabiegałem organizując pierwszą edycję festiwalu i po dwudziestu latach to największy sukces tego przedsięwzięcia: normalność – wyznaje Starzyński.


POWIĄZANE ARTYKUŁY