Bezdomność może spotkać każdego

2507

Wyjątkowa uroczystość miała miejsce w kościele na Starym Lubinie. Spotkali się tu pracownicy lubińskiego koła Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta oraz mieszkańcy schroniska dla bezdomnych. Okazją do tego było ugoszczenie w świątyni relikwii bł. Bernardyny Jabłońskiej. Podczas krótkiej ceremonii przywołano pamięć zmarłych podopiecznych Towarzystwa.

Maria Jabłońska żyła na przełomie XIX i XX wieku. Była bliską współpracownicą brata Alberta, który wprowadził ją w działalność charytatywną. Pod kierownictwem założyła Zgromadzenie Sióstr Albertynek Posługujących Ubogim, wówczas nosząc już zakonne imię siostry Bernardyny.

Jej relikwia przez dwa dni znajdowała się w kościele pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Lubinie. Podczas uroczystej ceremonii odczytano nazwiska stu osób dotkniętych kryzysem bezdomności, którzy znaleźli swą przystań przy ul. Parkowej. W ich intencji dzisiejsi podopieczni lubińskiego schroniska, którzy także przyszli do kościoła, zapalili świece.

Z kryzysu bezdomności jest bardzo trudno wyjść, a pracownicy lubińskiego schroniska wiedzą już, że może ona przytrafić się każdemu, niezależnie od wieku, wykształcenia czy statusu społecznego i finansowego. Do utraty domu mogą doprowadzić złe doświadczenia z dzieciństwa, trudne relacje rodzinne, problemy zdrowotne z powodu wypadku, choroby lub nałogu, a także trauma, wynikająca z jakiejś osobistej życiowej tragedii. Często kryzys zaczyna się wraz z utratą pracy.

W lubińskim schronisku dziś mieszka 40 mężczyzn, w tym 30 mieszkańców naszego miasta. Pozostali pochodzą z różnych miejscowości na terenie powiatu lubińskiego i gminy Chocianów. Dodatkowo pięć osób objętych jest stałymi usługami opiekuńczymi. W noclegowni jest sześć kolejnych miejsc. Od 1 października do 30 kwietnia Towarzystwo prowadzi też ogrzewalnię, w której schronić się, wypić gorący napój i wykąpać mogą zarówno mężczyźni, jak i kobiety.

Zespół lubińskiego koła Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta

– Najbardziej potrzeba im normalności. Są postrzegani jako stojący poza marginesem normalnego życia, a tak nie jest. Nie pytamy o to, jak znaleźli się w takiej sytuacji, że nie mają domu, a okazuje się, że najbardziej go potrzebują. Nie potrafią go zbudować, a ciągle za nim tęsknią. Gdyby ich zapytać, co najbardziej pamiętają, tak głęboko w sercach, to zawsze jest to dom rodzinny, ten z czasów dzieciństwa – mówi ks. kanonik Krzysztof Krzyżanowski, proboszcz parafii pw. Narodzenia NMP w Lubinie.

Po zakończeniu ceremonii duchowny odprowadził zgromadzonych, z każdym z osobna żegnając się przy drzwiach. Jak wyjaśnia, ten gest wiąże się z innym, bardzo ważnym aspektem bezdomności: poczuciem osamotnienia.

– Jestem z nimi już bardzo długo, więc miałem możliwość poznania wielu życiorysów i sytuacji rodzinnych. Najbardziej boli mnie ta samotność, gdy odprowadzam ich na ostatnie miejsce. Ostatnio było tak, że rodzina była, ale nie chciała przyjść na pogrzeb. Wtedy, jako kapłan, odśpiewam wszystko, co jest możliwe w tym rytuale, i pomodlę się, bo nie wiem, kto im potem zapali świecę. Czy w ogóle ktoś taki będzie…

Fot. Joanna Dziubek


POWIĄZANE ARTYKUŁY