Oko w oko z księciem (FOTO)

30

LUBIN/ŚWIAT. Po raz drugi podróżnicy próbujący okrążyć świat, wśród których jest lubinianin Mariusz Demianicz, zawędrowali do Tajlandii. Tu świętowali urodziny mnicha poznanego jakiś czas temu. Ku swemu zaskoczeniu odkryli, że nie mają do czynienia, ze zwykłym zakonnikiem lecz… prawdziwym księciem.

– To historia niczym z filmu – mówi Mariusz Demianicz. – Jadąc na urodziny do mnicha, okazuje się, że wylądowaliśmy u księcia Tajlandii.

W Pattayi, gdzie na przełomie starego i nowego roku poznali mnicha, chłopcy tym razem trafili do najbogatszej dzielnicy miasta – Paradaise Hill. Ze zdumieniem przecierali oczy i zaczęli zastanawiać się, czy ich znajomy mnich, rzeczywiście jest tylko mnichem.

– W domu pełno było drogocennych rzeczy, zaczynając od obrazów, poprzez figurki Rembrandta i Rubensa wykonane przez nich osobiście na zlecenie pewnego króla – to jedyne egzemplarze na świecie – czy skóry z kangurów i niedźwiedzi polarnych – wyliczają podróżnicy.

Chłopcy wieczorem popijali drogą whisky, a w spiżarni oglądali trunki nawet 80-letnie. Najdroższa z butelek, jaką widzieli, warta była 150 tysięcy dolarów. Gdy pili brandy, mnich zapytał, czy nie chcieliby zamienić swoich lampek na bilety do domu, bo właśnie taką wartość ma napój, który pili.

– Nie wytrzymaliśmy i spytaliśmy, czy aby nie ma powiązań z rodziną królewską – wspomina Mariusz. – Wtedy wskazał na pewien obraz na ścianie wykonany dla niego przez pewnego włoskiego artystę i wszystko stało się jasne. Wyraźne „dla księcia”, rozwiało nasze wątpliwości.

Okazało się, że mnich-książę osiem lat wcześniej zrzekł się dziedzictwa do tronu. Podobno nie mógł znieść życia z ciągłą obstawą. Chłopcy resztę czasu w domu mnicha spędzili wylegując się przy basenie. Jedzenie dostawali na zawołanie. Oczywiście było też i huczne przyjęcie urodzinowe, z drogimi trunkami i pieczonym prosiakiem.

– Po dwóch dniach zabawy ruszyliśmy na jedną z wysp, na którą odwiózł nas ochroniarz księcia. Sam książę miał do nas dojechać, lecz ostatecznie obowiązki mu na to nie pozwoliły – relacjonują podróżnicy. – Trafiliśmy na wyspę Ko Same, na której wylegiwaliśmy się na najładniejszych plażach, jakie w życiu widzieliśmy, gdzie piasek jest biały jak śnieg.

Chłopcy spotkali tu sześć Polek, była okazja do zabawy w krajowym gronie. Na plaży odbywały się pokazy, więc podróżnicy postanowili wziąć w nich udział, co skończyło się nieprzyjemnie dla jednego z nich. – Skacząc przez zapaloną linę, przez przypadek podpalony zostaje Mario, a ogień jest na tyle duży, że jedynym ratunkiem okazuje się kąpiel w morzu, na szczęście wszystko kończy się szczęśliwie – opowiadają koledzy Mariusza.

Potem chłopcy ruszyli do Indonezji, ale to już zupełnie inna historia. Relację z tej części swojej wyprawy wyślą nam dopiero za jakiś czas.

Strona trójki wędrowców to: wstronemarzen.wordpress.com  Z okazji świąt chłopcy postanowili za naszym pośrednictwem złożyć wszystkim naszym Czytelnikom życzenia z okazji świąt – smacznego jajka i mokrego dyngusa.


POWIĄZANE ARTYKUŁY