Czy w Lubinie handlowano dopalaczami

15

Wciąż nie wiadomo czy dopalacze, sprzedawane na terenie Lubina zawierały szkodliwe substancje. – Również jesteśmy tym zaniepokojeni, ponieważ od wyników badań zależy dalsze postępowanie – przyznaje szefowa Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej, Janina Szelągowska.

 

Po tym, jak Główny Inspektor Sanitarny wydał decyzję o natychmiastowym zamknięciu sklepów z dopalaczami i podobnymi do nich „artykułami kolekcjonerskim”, w Lubinie w ciągu trzech pierwszych dni października oplombowano sześć takich punktów. Z ponad 200 zabezpieczonych wówczas sztuk chemicznych środków pobrano 91 próbek i wysłano do zbadania.

Po ponad trzech miesiącach wciąż nie wiadomo czy na terenie miasta handlowano zabronionymi substancjami. Dlaczego?
– No, cóż, w całym kraju zebrano 20 tys. próbek, natomiast ich zbadaniem zajmowały się cztery ośrodki – tłumaczy Bolesław Markiewicz, kierownik laboratorium w Wojewódzkiej SS-E we Wrocławiu. To właśnie tam trafił materiał z Lubina.

Jak usłyszeliśmy, minął cały miesiąc zanim zabezpieczone substancje wysłano do zbadania. Tyle czasu zajęło ustalanie, kto ma za wszystkie badania płacić! Tymczasem same analizy wykonywano według kolejności otrzymanych zgłoszeń. Trzydzieści lubińskich próbek trafiło do Instytutu Włókien Naturalnych i Roślin Zielarskich, ponad 60 – aż do Lublina.

 

– Wyniki, tzn. widma suchych substancji już mamy – informuje Wioletta Żukiewicz z tamtejszego Instytutu Medycyny Wsi. – Teraz oglądamy wzorce tych zakazanych substancji, i dopiero na tej podstawie będzie sporządzony końcowy raport – dodaje.

Raport będzie gotowy za około dwa tygodnie. Dopiero wtedy okaże się, czy w sześciu lubińskich punktach handlowano dziś oficjalnie zakazanymi substancjami.

– Dla nas wyniki badań mają znaczenie, ponieważ od nich zależy dalsze postępowanie – wyjaśnia Janina Szelągowska. – Jeżeli potwierdzą obecność zakazanych substancji, to osoba, która nimi handlowała, zostanie obciążona kosztami badań, za które my już zapłaciliśmy.

Zbadanie jednej próbki, to wydatek 1260 zł. Sanepid ma do „odzyskania” kwotę 37800 zł. Za resztę zapłaci urząd Głównego Inspektora Sanitarnego.


POWIĄZANE ARTYKUŁY