Paradoks służby zdrowia. Przypadek lubiński

43

Godzina 4 rano. Większość lubinian jeszcze śpi, ale pod przychodnią przy ulicy Słonecznej ruch. To pacjenci czekają, by dostać się do lekarza.

– Muszę stać kilka godzin, żeby się w ogóle zarejestrować – żalą się chorzy.

Co na to zarząd? – Mamy naprawdę dużo pacjentów. Nie sposób przyjąć wszystkich, to zarządzenia NFZ-u. To, że czekają od świtu, to ich wybór – komentuje Roman Koronowski, prezes zarządu.

Rejestracja otwierana jest o godzinie 7. Pacjenci czekają wtedy już od dwóch, trzech godzin, żeby zająć dobre miejsce wśród, czasami nawet stu osób. Wielu czeka pod przychodnią, bo drzwi są zamknięte. – Ludzie o piątej stali pod drzwiami, więc otworzyliśmy przychodnię wcześniej, o godzinie 6. Kiedy zobaczyli, że mogą wejść szybciej, przyszli czekać już przed 4 – tłumaczy Koronowski.

Pacjenci skarżą się na długie kolejki i zbyt małą liczbę miejsc zarówno do lekarzy pierwszego kontaktu, jak i do specjalistów. Zarząd przychodni tłumaczy. – I tak przyjmujemy wielu pacjentów ponad limity, które są wyznaczone przez NFZ. Nie wszyscy wiedzą, że to my potem musimy za to płacić. W zeszłym roku wyszło nam, że mieliśmy około 400 tysięcy złotych dopłaty. Fundusz zwrócił nam dokładnie 521 zł. Resztę zapłaciliśmy z własnych dochodów – wylicza Koronowski.

Przez przychodnię na Słonecznej przewija się około 10 tysięcy pacjentów miesięcznie. Wielu zrywa się bladym świtem nawet kilka razy w tygodniu, bo wcześniej byli odsyłani z kwitkiem.

– Do specjalistów ludzie czekają tu już nawet od trzeciej w nocy. Tylko raz w miesiącu można zarejestrować się do jednego specjalisty. Każdy ma wyznaczony dzień. Co jeśli muszę pójść do kilku? – pytają chorzy.

Jeżeli już uda się zarejestrować, to na wizytę u specjalisty trzeba czekać nawet miesiąc. Po zapisaniu do lekarza pierwszego kontaktu, pacjenci wracają do domu, by przyjść później drugi raz np. na godzinę 13. Ci którzy mieszkają poza miastem, muszą czekać kolejnych kilka godzin.

Problem gigantycznych kolejek nie zniknie. Limit pacjentów nie wzrośnie, a przychodnia nie ma zamiaru płacić za nadwyżki zabiegów i wizyt. Chorym pozostaje tylko przychodzić coraz wcześniej i uzbroić się w cierpliwość.


POWIĄZANE ARTYKUŁY