1008 km na rowerze non-stop – lubinianie w szalonym wyścigu

219

Jednorazowo spalił 40 tysięcy kalorii! Chociaż wysiłek jest morderczy – wyścig przyciąga jak magnes. – Na mecie, obiecywałem sobie, że to już ostatni raz… I znowu nie dotrzymałem słowa – śmieje się Bartosz Ostapowicz, lubinianin który wziął udział w rywalizacji. Trasa biegnie przez całą Polskę, od Bałtyku po Bieszczady i liczy ponad tysiąc kilometrów. Limit na pokonanie trasy – 70 godzin. Brzmi jak szaleństwo, ale skusiło się na to czterech śmiałków z Lubina.

Przemierzają całą Polskę po przekątnej, od morza aż po Bieszczady. W tym roku do ultramaratonu zgłosiło się ponad 360 osób, w tym czterech mieszkańców naszego miasta.

Nagrodą jest medal, imienny strój i… satysfakcja. Ktoś inny popukał by się w głowę, ale nie oni. Bartosz Ostapowicz, Marcin Klocek, Dariusz Świerszcz oraz Janusz Nasiadka postawili na próbę wytrzymałości i sprawdzian charakteru.

– Jesteśmy amatorami – mówi Bartosz Ostapowicz. – Kręciliśmy trochę z chłopakami dookoła komina i wymknęło się to trochę dalej – śmieje się.

Lubinianie na co dzień pracują w kopalni, a gdy wyjeżdżają spod ziemi, nakręcają kilometry w grupie rowerowej Wataha Lubin. Można ich poznać po zielono-pomarańczowych strojach z wilczym łbem. Panowie jeżdżą po Lubinie, czasem w stronę Rudnej, a czasem w kierunku Rokitek.

Bałtyk-Bieszczady Tour to ultramaraton kolarski rozgrywany na dystansie 1008 km, na trasie ze Świnoujścia do Ustrzyk Górnych. Limit czasu określony jest na 70 godzin. Zawody odbywają się przy nieograniczonym ruchu ulicznym, a na trasie rozstawionych jest kilkanaście punktów kontrolnych, w których wycieńczeni kolarze mogą się napoić, posilić, umyć czy przespać.

Oni tak cały czas jadą? Dzień i noc? Czy mogą coś zjeść? Takie pytania zadaje sobie chyba każdy niedowiarek. Wyścig jest bardzo obciążający fizycznie. Boli całe ciało i tydzień dochodzi się do siebie. Zawodnicy muszą przejechać dokładnie 1027 km i mają na to 70 godzin, czyli niecałe trzy dni. Mogą zsiąść z roweru, przespać się, zejść posiłek, ale czas wciąż jest liczony.

– Pierwszą noc przejechałem całą i w ogóle nie spałem. Jakoś na 710 kilometrze wyścigu, położyłem się spać na dwie godziny. Nie powinno się jechać cały czas non-stop, ze względów bezpieczeństwa – tłumaczy zawodnik.

Posiłek na trasie jest wręcz polecany, zwłaszcza że podczas takiego wysiłku spala się… 40 tysięcy kalorii! Honorowym atrybutem każdego sportowca jest banan. – Banany, banany, wszędzie banany! Pochowane w każdej kieszeni. Jemy ich całe kiście. Mam taki odrzut, że nie mogę na nie patrzeć – opowiada ze śmiechem.

Pan Bartosz o Bałtyk-Bieszczady Tour dowiedział się trzy lata temu z YouTuba i wtedy popukał się w głowę. Teraz wystartował już raz drugi i poprawił swój czas o 4 godziny. Dystans 1027 km pokonał w 56,28 minut. Pozostali panowie przejechali trasę w około 60-63 godziny.

Do ultramaratonu nie można podejść z marszu. Wcześniej trzeba zaliczyć kwalifikacje, czyli krótsze dystanse np. 300 czy 500 kilometrów. Pan Bartosz zrobił je pół roku wcześniej. Mało który śmiałek podjąłby się takiego wyzwania. – Lubię wyznaczać sobie nowe cele i staram się szybko je realizować. Jestem trochę niecierpliwy – uśmiecha się pan Bartosz.

Żaden ze startujących w ultramaratonie lubinian, nie jest zawodowcem. U pana Bartosza zaczęło się niewinnie, od roweru z marketu za kilkaset złotych. – Pięć lat temu kupiłem dla kaprysu najzwyklejszy, marketowy rower. Tak mi się spodobało jeżdżenie, że teraz mam cztery profesjonalne rowery i nie mam ich gdzie trzymać – śmieje się lubinianin.

Pan Bartosz codziennie jeździ do pracy rowerem. – W dwie strony to jakieś 40 km. Poza tym jeżdżę w każdą pogodę – śnieg czy mróz mnie nie odstraszają. Po prostu zsiadam z szosówki i wsiadam na górala – opowiada. Rocznie robi 20 tysięcy kilometrów.

W ultramaratonie Bałtyk-Bieszczady biorą udział wszyscy – od 22-latków po seniorów, małżeństwa, dziewczyny – wylicza pan Bartosz.

– Każdy kolarz na mecie mówi, że to jego ostatni raz, ale nikt nie dotrzymuje słowa. W wyścigu, co edycję bierze udział 70-letni pan, który też za każdym razem sobie to obiecuje – zakańcza z uśmiechem lubinianin.

Fot. archiwum prywatne


POWIĄZANE ARTYKUŁY