Samodyscyplina, konsekwencja, sumienność i pracowitość – to właśnie te cechy pomogły osiągnąć sukcesy na arenie krajowej i międzynarodowej. Najpierw jemu, a później wielu osobom, które wyszły spod jego skrzydeł. To wszystko jednak nie byłoby możliwe, gdyby nie wielka miłość do sportów walki. Miłość bezwarunkowa i trwająca już trzy dekady. Ten rok jest wyjątkowy, bowiem prowadzony przez niego Lubiński Klub Karate Goju Ryu obchodzi 30-lecie swojego istnienia. Z tej okazji okazji przedstawiamy Państwu kolejnego człowieka z pasją – Zbigniewa Dziubka.
Wtorkowe popołudnie, sala gimnastyczna w Szkole Podstawowej nr 1 w Lubinie – grupa kilkudziesięciu dzieciaków, z których najmłodsi mają dopiero 4 lub 5 lat, z uwagą słucha i wykonuje polecenia trenera. Po uśmiechach na twarzach widać, że sprawia im to przyjemność. To jednak nie zmienia faktu, że większość z nich i tak prędzej czy później zrezygnuje z treningów karate. Może spróbuje swoich sił w innej dyscyplinie, może skupi się na nauce, a może zupełnie zrezygnuje z uprawiania sportu. Tak to już bywa w przypadku każdej aktywności rozpoczynanej w tak młodym wieku. Pozostaną tylko ci najbardziej wytrwali, prawdziwi pasjonaci… Tacy, jakim za młodu okazał się bohater naszego artykułu.
30 lat temu…
A wszystko zaczęło się przed trzydziestoma laty w tym samym miejscu. Chociaż nie do końca w tym samym, bo obecnej dużej sali sportowej wtedy jeszcze nie było. Była inna, mniejsza.
W Polsce na popularności zyskiwały wtedy filmy akcji z Brucem Lee czy innymi mistrzami wschodnich sztuk walki. Prawdopodobnie właśnie te kinowe perełki zainspirowały Andrzeja Pikułę ze Ścinawy do założenia sekcji karate w naszym mieście.
– Sensei Andrzej Pikuła przez wiele lat trenował m.in. we Wrocławiu czy w Hiszpanii pod okiem najlepszych mistrzów. Jednym z nich był Ryszard Szczepański, świetny karateka, będący prekursorem goju ryu w Polsce. Uściślając, wtedy była to odmiana Okinawa goju ryu, czyli ta twardsza szkoła karate, bo później, gdy weszło te japońskie goju ryu to większy nacisk zaczęto kłaść na technikę – tłumaczy Zbigniew Dziubek, instruktor karate i jednocześnie wieloletni nauczyciel wychowania fizycznego w Szkole Podstawowej nr 1 z Oddziałami Integracyjnymi w Lubinie.
– Generalnie goju ryu to jeden z czterech tradycyjnych stylów karate. Jest to technika łączona. Go, czyli twardo, ju, czyli miękko – kontynuuje. O wszelkich niuansach, jakimi różnią się poszczególne style czy odmiany sportów sztuk walki pan Zbigniew opowiadał nam długo i mógłby opowiadać jeszcze dłużej, ale nie mieliśmy aż tyle czasu.
Wróćmy do początków. Zainteresowanie karate na początku lat 90. w Lubinie było bardzo duże. Nie było więc najmniejszych problemów z zawiązaniem sekcji. Najpierw powstała 40-osobowa grupa, składająca się głównie z nastolatków, a wkrótce utworzono drugą 40-osobową grupę dla młodszych osób. Rywalizacji zatem nie brakowało, przez co i poziom wyszkolenia zawodników był naprawdę wysoki.
Zbigniewa Dziubka do treningów namówili koledzy, którzy o naborze dowiedzieli się z plakatów wiszących na słupach ogłoszeniowych. Miał wtedy 16 lat i chodził do I Liceum Ogólnokształcącego w Lubinie. Sport kochał od najmłodszych lat.
– W podstawówce grałem w piłkę ręczną, w szkole średniej w koszykówkę. Byłem wtedy wielkim fanem gier zespołowych, głównie koszykówki. Sztukami walki bardziej się interesowałem niż je uprawiałem. Głównie kojarzyło się je z filmów. Chciałem chodzić na boks, ale mój tato, który trenował tę dyscyplinę, odwiódł mnie od tego pomysłu. Uważał, że jest to zbyt kontaktowy sport – wspomina pan Zbigniew, który na poważnie „wkręcił się” w karate.
Zaczął systematycznie ćwiczyć. Na zajęcia zwykle jeździł autobusem z kolegami z ul. Topolowej, przy której mieszkał. Po kilku latach koledzy z różnych przyczyn się wykruszyli. On nie.
– Często jak któryś z nas był chory albo musiał się uczyć, to reszta miała pretekst, żeby też nie jechać. Ja nigdy na to nie patrzyłem, zawsze jeździłem, choćby sam. Dlatego też zawsze tłumaczę rodzicom dzieci, żeby się nie oglądali na kolegów czy koleżanki. Systematyczność jest najważniejsza – podkreśla karateka.
Miał być weterynarzem
Jak sam przyznaje, na początku nie miał rewelacyjnej techniki. Bardziej bazował na sile. Uważa, że być może to kwestia odziedziczonej po ojcu genetyki. Ale z czasem wszystko można wypracować. Nigdy nie odpuszczał, nigdy też nie zwątpił. Jedyne przerwy w trenowaniu wynikały z przyczyn od niego niezależnych, takich jak drobne kontuzje.
– Trenowałem dwie godziny dziennie przez trzy dni w tygodniu. W weekendy wybieraliśmy się na treningi do Ścinawy, gdzie ćwiczyliśmy czasem nawet po kilka godzin. Tę możliwość miały już tylko wybrane osoby, które się najbardziej starały. To było coś w rodzaju nagrody za ciężką pracę. Jeździliśmy też do innych klubów, np. we Wrocławiu czy w Legnicy. Do tego regularnie siłownia – wylicza.
Po 2-3 latach intensywnych ćwiczeń, już jako posiadacz zielonego pasa w karate, często pomagał trenerowi w zajęciach. Będąc uczniem klasy maturalnej, bywało, że i sam prowadził treningi, zastępując nieobecnego szkoleniowca. Mniej więcej wtedy uświadomił sobie, co chciałby robić przez resztę swojego życia.
Szybko pogodził się z myślą, że weterynarzem już nie zostanie, bo właśnie ten zawód planował wykonywać w dorosłości. A miał ku temu powody.
– Byłem w klasie biologiczno-chemicznej w I LO i całkiem dobrze się uczyłem. Jednak sport na tyle mnie pochłonął, że nie miałem wątpliwości, że chcę iść w tym kierunku i nauczać dzieci – mówi lubinianin.
Treningi na sali, walki na ulicy
Okazuje się, że swoje nieprzeciętne umiejętności prezentował nie tylko na treningach czy licznych turniejach wysokiej rangi. Kilka razy zmuszony był przetestować je w życiu codziennym. Od razu należy zaznaczyć, że nikomu krzywda nie stała. Wystarczyło zastosowanie odpowiedniej dźwigni, by skutecznie unieruchomić napastnika. Ekstremalna sytuacja miała miejsce około 20 lat temu na lubińskiej giełdzie.
– Dwóch dość potężnych mężczyzn chciało mnie okraść. Musieli widzieć, jak przekładałem pieniądze do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Miałem wtedy przy sobie więcej gotówki, bo chciałem kupić kurtkę i buty. Zaszli mnie od tyłu, jeden zrobił pojedynczego nelsona i wygiął mi rękę z jednej strony, a drugi z drugiej. Naprawdę fachowo to wykonali. I tak zaczęli mnie ciągnąć na bok giełdy – relacjonuje po czasie.
– Próbowali zrobić ze mnie złodzieja. Krzyczeli, że ich okradłem. Ludzie patrzyli i nie wiedzieli, co się dzieje. Nikt nie reagował, a to był słoneczny, choć grudniowy dzień. Mogli faktycznie w to uwierzyć, że zatrzymano złodzieja. W pierwszym momencie pomyślałem, że to żarty kolegów z sekcji. Bo już kiedyś mi taki numer zrobili na Sylwestrze w rynku, gdy chcieli sprawdzić, jak sobie poradzę. Teraz była sytuacja podobna, tyle, że napastnicy prawdziwi – kontynuuje.
Gdy tylko zrozumiał, że znalazł się w poważnych tarapatach, szybko uwolnił się z objęć opryszków. Pomogła mu w tym znakomita technika, którą szlifował na setkach treningów. Jeden z agresorów, upadając, aż wywinął fikołka. Drugi stał w szoku.
– Tak jak chwilę wcześniej mówili do mnie na „ty”, tak teraz już „proszę pana” – zauważa z uśmiechem. I zaznacza, że sam nigdy nie szukał zaczepki.
Wychowankowie mistrza
Po około pięciu latach solidnych treningów z ucznia stał się trenerem. Studiował wtedy na AWF-ie we Wrocławiu i mógł się poszczycić brązowym pasem w karate. Jego sportowy dorobek robi wrażenie, liczba medali i pucharów, wywalczonych podczas prestiżowych zawodów jest imponująca. Jako swoje największe osiągnięcia w karierze wymienia Puchar Polski w kumite w seniorach w wadze ciężkiej i 5. miejsce w Pucharze Europy, zdobyte w Szczecinie. Rywalizował wówczas z najlepszymi zawodnikami Starego Kontynentu, w tym z kilkukrotnymi mistrzami Europy.
Dziś ma 46 lat i ten sam błysk w oku, co 30 lat temu. Swoją życiową pasją i cennym doświadczeniem od ponad dwóch dekad dzieli się z młodszym pokoleniem. Nie tylko jako instruktor Lubińskiego Klubu Karate Goju Ryu, ale też jako nauczyciel wychowania fizycznego w SP nr 1 w Lubinie. Wielu z jego podopiecznych również ma na swoim koncie tytuły mistrzowskie i inne duże sukcesy na arenie krajowej, a nawet międzynarodowej. Warto wspomnieć tu chociażby takie nazwiska jak: Bartosz Gabryś, Grzegorz Komarnicki, Justyna Pieńko, Sebastian Sznajdowicz, Przemysław Poradzewski czy Maciej Rostek.
Jubileusz klubu
W tym roku jego klub obchodzi 30-lecie swojej działalności. Z tej okazji Zbigniew Dziubek zaprasza wszystkich do rozpoczęcia przygody z karate.
– Jest to bardzo bezpieczny i mało kontuzjogenny sport. Dla dzieci przewidziane są formy konkurencji zupełnie bezkontaktowe z udziałem fantoma. Szczerze polecam. Poza tym karate, jak większość sportów walki, kształtuje charakter i dyscyplinę – zachęca instruktor.
Zajęcia odbywają się dwa razy w tygodniu (we wtorki i w czwartki) i trwają 1,5 godziny. Dla najmłodszych godzinę. Ćwiczyć mogą już nawet czterolatki, górnej granicy wieku nie ma.
Szczegółowe informacje można uzyskać, dzwoniąc pod nr 789 382 753 lub pisząc na adres mailowy: karatelubin@interia.pl.