Emerytowany górnik Włodzimierz N., który był sprawcą fałszywego alarmu bombowego w Zakładach Górniczych Rudna, usłyszał zarzuty. Zadzwonił z informacją o bombie, ponieważ zezłościł się, że nie wypłacono mu – według niego należnego mu – deputatu węglowego.
KGHM wstępnie oszacował straty na około pół miliona złotych. Nie wiadomo jeszcze, ile kosztowała akcja służb ratowniczych, w tym między innymi policji, straży pożarnej, granicznej oraz pirotechników, którzy zostali wezwani na miejsce z powodu alarmu bombowego.
51-letni Włodzimierz N. z Głogowa, były pracownik ZG Rudna, zadzwonił około 3 w nocy z 6 na 7 kwietnia na centralę zakładu i poinformował, że na terenie szybu R1 znajdują się ładunki wybuchowe. Ogłoszono alarm i ewakuowano pracujących pod ziemią oraz pracowników administracji, w sumie około 300 osób. Do pracy nie zjechała także kolejna, poranna zmiana.
– O zdarzeniu powiadomiono komendę policji w Polkowicach oraz ABW w Warszawie. Na miejsce skierowano grupę rozpoznania minersko-pirotechnicznego polkowickiej komendy, straż pożarną z Legnicy oraz przewodników z psami do wyszukiwania materiałów wybuchowych z komendy policji w Zielonej Górze, jak też jednostki Straży Granicznej portu lotniczego we Wrocławiu. Przeprowadzone przez te służby czynności nie ujawniły na terenie zakładu ładunków wybuchowych – mówi Liliana Łukasiewicz, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Legnicy.
Choć Włodzimierz N. dzwonił z zastrzeżonego numeru, policja szybko do niego dotarła. Został zatrzymany o godzinie 13 jeszcze tego samego dnia. W chwili zatrzymania miał 1,5 promila alkoholu w organizmie.
– Z uwagi na stan zdrowia trafił do szpitala w Lubinie na odział intensywnej terapii. W sobotę rano, gdy już można było wykonać czynności procesowe z jego udziałem, prokurator na szpitalnym oddziale postawił Włodzimierzowi N. zarzut – dodaje rzecznik prokuratury. – Mężczyzna jest podejrzany o to, że zawiadomił telefonicznie pracownika ZG Rudna w Polkowicach o podłożeniu bliżej nieokreślonych ładunków wybuchowych na terenie szybu R1, wiedząc że zagrożenie nie istnieje, czym stworzył sytuację, mającą wywołać przekonanie o zagrożeniu dla życia i zdrowia wielu osób znajdujących się na terenie zakładu oraz mieniu w znacznych rozmiarach, czym wywołał czynności instytucji użyteczności publicznej i organu ochrony bezpieczeństwa, porządku publicznego, w postaci przeprowadzenia stosownych sprawdzeń przez policję, straż pożarną oraz straż graniczną, mające na celu uchylenie zagrożenia (art. 224 a kk) – wylicza prokurator Łukasiewicz.
Włodzimierzowi N. grozi za to od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. – Z pewnością oskarżyciel oprócz kary pozbawienia wolności będzie domagał się też od Włodzimierza N. naprawienia szkody wyrządzonej przestępstwem – dodaje Liliana Łukasiewicz.
Głogowianin częściowo przyznał się do popełnienia przestępstwa. Stwierdził jednak, że w rozmowie z jednym ze sztygarów powiedział jedynie, że zakład trzeba wysadzić ze względu na bałagan, jaki w nim panuje. Odnosił się do niewypłacenia mu deputatu węglowego. Jak ustalili śledczy, rzeczywiście taka rozmowa się odbyła, ale mężczyzna wykonał też inny telefon, informując o podłożeniu bomby.
W mieszkaniu głogowianina nie znaleziono ładunków wybuchowych. Zabezpieczono nagranie rozmów.
Prokurator chciał, aby mężczyzna został tymczasowo aresztowany. – Z uwagi na obawę matactwa i ukrywania się podejrzanego przed organami ścigania, mając na uwadze wcześniejszą karalność podejrzanego za przestępstwo przeciwko życiu i zdrowiu – wyjaśnia prokurator.
Sąd jednak nie zgodził się na areszt. Prokurator zaskarżył tę decyzję.