Wystawieni do wiatru

24

IMG_6728.JPGNie tylko kilku lub kilkudziesięciu rodziców straciło miejsce na przyjęcie komunijne dziecka. Dziewięć osób zostało bez pracy. Kierowniczka Lutni oddała we wtorek klucze do lokalu. Zapomniała jednak powiedzieć o tym załodze. – Przyszliśmy normalnie do pracy i odbiliśmy się od drzwi – mówią pracujący jeszcze w ostatni weekend szef kuchni i kucharka. – Nie dostaliśmy wypowiedzeń. Nie możemy też pracować, ani szukać nowego zatrudnienia – żalą się.

Codziennie w samo południe pod Lutnią pojawiają się pracujący tam do tej pory ludzie. Podpisują listę obecności. Nikt nie wpuszcza ich jednak do środka. Budynek trafił pod zarząd właściciela, czyli PSS Społem.

– We wtorek przyjechał samochód Społem i panie powiedziały mi, że ja już tu nie pracuję – wyjaśnia Wanda Miłkowska, która sprzątała lokal. Była, a właściwie jest tu zatrudniona na pół etatu. – Dowiedziałam się, że nasza kierowniczka już tu nie rządzi, mam zabrać swoje rzeczy i wyjść.

Pozostali pracownicy byli równie zaskoczeni, co pani Wanda. – Nic nie wiedzieliśmy o kłopotach firmy – mówią zgodnym chórem. – Kierowniczka informowała nas, że najprawdopodobniej będzie nowy współwłaściciel, ale nie mówiła, że zakład zostanie zamknięty – dodaje Stanisław Wachnik, który do tej pory był szefem kuchni w Lutni.

Co na to ich pracodawczyni? Traktuje ich podobnie, jak rodziców i media – nie odbiera telefonu.

– Ostatnio udało mi się z nią w końcu skontaktować – opowiada Stanisław Wachnik. – Powiedziała, że my nadal pracujemy. Ma pretensje, że w ogóle coś od niej chcemy. A jak mamy pracować, skoro nasze miejsce pracy przestało istnieć?

Pracownicy postanowili poczekać do poniedziałku. Wtedy ma się z nimi spotkać kierowniczka i wypłacić zaległe pensje za kwiecień. Jeżeli nie dostaną pieniędzy, zgłoszą sprawę policji.

Przypomnijmy, że właściciel lokalu, Społem, wypowiedział umowę dzierżawiącej Lutnię kobiecie, ponieważ miała wielkie zadłużenie. Nie uprzedziła nikogo i 4 maja oddała klucze. Społem szuka nowego dzierżawcy. Podobno jest już chętny.

– Rozmawialiśmy z tym panem – wyjaśnia Teresa Rutyna, kucharka z Lutni. – Powiedział, że przejął zakład, ale nie ludzi.

Marta Czachórska


POWIĄZANE ARTYKUŁY