LUBIN/ŚWIAT. Zajrzeli do wnętrza wulkanu w czasie erupcji i udali się w głąb dzikiej dżungli – w ten sposób, przemierzając Indonezję, podróżnicy próbujący okrążyć świat, wśród których jest lubinianin Mariusz Demianicz, pożegnali się z Azją.
Indonezja była ostatnim przystankiem chłopców w Azji, w której spędzili przeszło pięć miesięcy. Teraz trójka wędrowców jest już w Australii, ale o tym opowiedzą już w następnym mailu do naszej redakcji.
A wędrówkę po Indonezji zakończyli dosyć niebezpiecznie – spotkaniem z czynnym wulkanem. Najpierw jednak na trzy dni udali się w głąb dżungli, gdzie kąpali się w gorących źródłach, jedli banany i kokosy.
Potem udali się na Jawę, oczywiście autostopem, po drodze odwiedzając wiele miejsc m.in. Lake Toba.
– Widoki, jakie się tu rozpościerają zapierają dech w piersiach – stwierdza Mariusz. – W czasie podróży mieliśmy doborowe towarzystwo. Podróżowaliśmy między innymi z Sonią, niesamowitą muzułmanką oraz dwiema szalonymi Finkami Mojo i Hanne. Raz jechaliśmy w vanie z ośmioma kobietami, raz w taborze ośmiu ciężarówek wiozących kamienie. W ciężarówce spędziliśmy 72 godziny i zaczęliśmy urządzać się jak w domu – dodaje.
Na Jawie chłopcy odwiedzili stolicę Jakartę i postanowili zobaczyć wulkan. – Bromo, bo tak nazywany jest od pięciu miesięcy w trakcie erupcji – wyjaśnia Mariusz.
Wokół wulkanu wyznaczono dwukilometrową strefę bezpieczeństwa, której nie wolno było przekraczać, ale chłopcy oczywiście nie zamierzali stamtąd odjeżdżać bez zajrzenia do krateru.
– Udaliśmy się do oddalonej od krateru o 700 metrów świątyni, która ze względów bezpieczeństwa została opuszczona. Tutaj rozbiliśmy namiot i obserwowaliśmy jak wulkan co chwilę wydaje ogromny huk, po którym oprócz nowej chmury dymu pojawiały się kamienie wylatujące z krateru – relacjonują podróżnicy.
Ciekawość była tak silna, że po dwóch godzinach obserwacji chłopcy postanowili podejść jeszcze bliżej.
– Na szczyt dotarliśmy po jakiś 20-25 minutach. Podczas wędrówki nastąpiło kilka wybuchów, lecz żaden z nich nie był dla nas na tyle niebezpieczny, żeby zmusić nas do zawrócenia – mówi lubinianin.
Chłopcy zajrzeli do krateru. Jednak w momencie, gdy go fotografowali nastąpił potężny wybuch i podróżnicy zobaczyli jak w górę lecą wielkie głazy. Rzucili się do ucieczki.
– Jedna ze skarp uratowała nam życie, bo głaz wielkości malucha, lecący z ogromną prędkością odbił się na niej i przeleciał około metra nad nami – opowiada Mariusz.
Po tej przygodzie podróżnicy biegiem dostali się do najbliższej, bezpiecznej już wioski.
Stamtąd wyruszyli na Bali. Potem odwiedzili jeszcze Lombok i Sumbawę oraz wyspę Gili, gdzie pływali nad małymi rafami koralowymi z metrowymi żółwiami. I w ten sposób chłopcy pożegnali się z Azją.
– W Azji przytrafiło się nam kilka niesamowitych, wręcz niezwykłych przygód, o których będziemy pamiętać do końca życie. Teraz rozpoczęliśmy już kolejny etap naszej podróży. Obecnie przebywamy w Australii, która zaskakuje nas każdego dnia, ale o tym już w następnej relacji – kończy maila do naszej redakcji Mariusz.
Strona trójki wędrowców to: wstronemarzen.wordpress.com