LUBIN. – Wyglądał tak, że zaczęłam się go bać. Dawał do zrozumienia, że nie pozwoli mi wyjść z gabinetu. Próbowałam przejść w stronę drzwi, ale popchnął mnie i się przewróciłam. Zaczęłam krzyczeć. W tym czasie on ugodził się nożem. Później złapał mnie za nadgarstki i wymazał swoją krwią – dyrektor szkoły na tzw. zakręcie, Beata Grzelińska postanowiła przerwać milczenie. Z otwartą przyłbicą mówi o wydarzeniach sprzed dwóch tygodni.
Choć na zdjęciach wygląda pogodnie, to nie jest jej do śmiechu. O tamtym dniu, 16 listopada, kiedy do szpitala z raną w brzuchu od noża trafił Wacław G., nauczyciel z jej szkoły, opowiadała już wiele razy – najpierw policjantom, potem prokuratorom, rodzinie, znajomym, teraz mówi nam.
– Nie mam niczego do ukrycia. Nie mam zamiaru chować się przed nikim. Nie zrobiłam nic, czego musiałabym się wstydzić. To przerażające, że media tak szybko wydały na mnie wyrok. Nie wiedząc, co się działo, od razu osądzili. Zawyrokowano, że to ja. To zniszczyło moje życie. Kiedy mówiono, że dyrektorka dźgnęła nożem nauczyciela, nikt się nie pytał o to, czy to jest prawda. Moje dobre imię zostało zszargane przez takie tytuły w prasie. Zrobiono sensację z tragedii. Teraz chcę, aby napisano prawdę – nie ukrywa Beata Grzelińska.
Całość relacji dyrektorki, której prokurator postawił zarzut ciężkiego uszkodzenia ciała, publikujemy w dzisiejszym numerze „Wiadomości Lubińskich”. W rozmowie z Martą Czachórską nauczycielka przedstawia swoją wersję wydarzeń. Wydarzeń, o których usłyszała cała Polska.