Działkowicze, przejęci losem wielkiego bernardyna Oskara mieszkającego na zdewastowanej działce, szukają opiekuna dla zwierzęcia. Właściciel nie interesował się losem psa. Przetrwał on tylko dzięki dobroci sąsiadów, którzy go dokarmiali.
– To nie był przejaw znęcania się, a bardziej nieodpowiedzialności – mówi Wojciech Wiszniowski, prezes lubińskiego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
Bernardyn przebywa na ogródkach działkowych, znajdujących się przy drodze na Ścinawę, od czerwca. Ktoś poinformował o tym Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, prosząc o interwencję. Gdy prezes towarzystwa przyjechał na działki, okazało się, że psem zaopiekowali się już sąsiedzi.
– W jakich warunkach ten pies tam przebywał, to jest nie do opisania. Nie mogłam obojętnie zostawić tej sprawy – tłumaczy działkowiczka Mirosława Romańczuk, która zajęła się zwierzęciem.
Działkowicze i towarzystwo obawiali się jednak, że w takich warunkach, jakie ma na zniszczonej działce, bernardyn nie przetrwa zimy.
– Chcieliśmy mu ufundować jakąś budę z prawdziwego zdarzenia, którą można by wstawić na działkę. Z właścicielem psa kontakt był utrudniony, nie bardzo chciał się tego zwierzęcia pozbyć, proponował, że go sprzeda za dość wysoką cenę – dodaje Wiszniowski.
Właściciel w końcu dał się jednak przekonać i oddał psa pani Mirosławie.
– Codziennie przyjeżdżam, żeby go karmić. Teraz szukam dla niego opiekuna. Kogoś, kto przygarnie go na czas zimy lub na stałe – mówi pani Mirosława. – Nie chcę go oddawać do schroniska, bo tyle już przeżył.
Jeśli ktoś chciałby zaopiekować się Oskarem, może zadzwonić do prezesa Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami Wojciecha Wiszniowskiego 0667 714 622.
MRT