LUBIN. – Spotkała mnie przykra niespodzianka, zostałem uwięziony w autobusie podmiejskim linii nr 0. Kto pozwala, by takie pojazdy uczestniczyły w ruchu i przewoziły ludzi? Czy lubiński PKS aż tak lubi ryzyko? – dopytuje Czytelnik.
Mężczyzna, wraz z kilkoma innymi pasażerami, spędził w – jak się wyraził rozklekotanym miniautobusie – ponad czterdzieści minut. – Dobrze, że nie wybuchł pożar – zauważa zdenerwowany.
– Rzeczywiście, taka sytuacja miała miejsce. W czasie awarii autobus znajdował się na przystanku przy ulicy Bolesławieckiej, zaraz za zjazdem z wiaduktu. To tam nastąpiło całkowite unieruchomienie pojazdu – przyznaje Piotr Socha, kierownik ds. przewozów lubińskiego PKS.
Jak zapewnia przedstawiciel przewoźnika, trefny autobus trafił już do mechanika. – Zakleszczenie drzwi spowodował chwilowy brak napięcia. To nie była poważna awaria techniczna – dodaje.
Jak się okazuje drzwi autobusu linii 0 można było otworzyć. – Jednak kierowca, który wówczas prowadził pojazd, nie wiedział o rączce, która w takich przypadkach zwalnia blokadę drzwi awaryjnych. Mężczyzna na co dzień prowadzi inny typ autobusu. To była wyjątkowa sytuacja – tłumaczy Piotr Socha.