Choć zespół Gheorghe Gianni Cretu przegrał pierwsze spotkanie w PlusLidze, to jego podopiecznym należą się gromkie brawa. Lubinianie miejscami stawiali rywalom z Rzeszowa wysoko poprzeczkę, skutecznie atakując, bądź przyjmując piłkę. Goście natomiast kilka razy z rzędu psuli zagrywkę, bądź posyłali piłkę na aut. Na rozstrzygnięcie spotkania potrzebne były cztery sety. Cuprum Lubin przegrało 1:3.
Na początku ogromne wrażenie na obu ekipach zrobiła publiczność, która wypełniła po brzegi halę Regionalnego Centrum Sportowego. – Powiem szczerze, że byłem w szoku. Docierały do mnie słuchy, że będzie komplet, ale do końca nie chciało mi się w to wierzyć. Komplet ludzi. Może to też ciekawość i fajne drużyny z początku, ale mam nadzieję, że damy im powody do tego, aby przychodzili na te mecze – przyznał Paweł Siezieniewski, Cuprum Lubin.
Przed samym spotkaniem podobnie jak szczypiornistki i szczypiorniści, lubińscy siatkarze także rozłożyli wielki baner, który dotyczył chorego Antosia Ratajczaka. Miejscowe kluby sportowe poważnie włączyły się do akcji i na każdym kroku głośno mówią o 1,5 rocznym dziecku. Później wrzawa na trybunach ustała, ponieważ wciągano do góry sztandar Cuprum Lubin. Był na nim wizerunek zmarłego w tym roku wiceprezesa miejscowego klubu z napisem: Zawsze z nami Jan Rutyński. W ten sposób, klub chciał oddać hołd wspaniałemu pasjonatowi siatkówki i wyjątkowemu człowiekowi.
Sam mecz od początku obfitował w wiele emocji. Russel Holmes z Resovii po dwóch ciekawych atakach, dał przyjezdnym prowadzenie 0:2. Pierwszy punkt na nowej hali dla Lubina zdobył Ivan Borovnjak i było 1:2. Gospodarze powoli się rozkręcali, a wicemistrzowie uciekali punktowo. Jako pierwszy o czas poprosił Gheorghe Gianni Cretu. Krótka narada i wznowienie gry. Cuprum grało ambitnie, ale przegrało seta 20:25. Ostatni punkt dla Lubina zdobył Łukasz Kadziewicz, kapitan gospodarzy.
Drugi set wspaniałą grą przy siatce, a w konsekwencji zdobyciem punktu, rozpoczął Marcel Gromadowski. Lubinianie poczuli wiatr w żaglach. Po chwili prowadzili już 4:2, a za sprawą Jeroena Trommela – 7:4. Do końca tego seta Cuprum było stroną dominującą, a kropkę nad i postawił Dmytro Pashytskyy i lubinianie wygrali 25:20! Na trybunach szał i okrzyki Cuprum! Cuprum!
Trzeci set dobrze zaczęli gospodarze, ale po chwili ekipa Andrzeja Kowala przejęła inicjatywę. Rzeszów co prawda wyszedł na prowadzenie, ale tylko dwupunktowe. Gospodarze gonili wynik i dotrzymywali kroku wicemistrzom Polski. Do boju swoich zawodników zagrzewał Łukasz Kadziewicz, który sam zdobył kilka punktów i w pewnym momencie, miejscowi wyszli na prowadzenie 16:14. Rzeszowianie sukcesywnie jednak odrabiali straty i osiągnęli korzystny rezultat, 16:17. Resovia do końca seta dominowała na parkiecie ostatecznie wygrywając, 17:25.
Czwarty set okazał się tym ostatnim. Przyjezdni już na początku wyszli na spore prowadzenie, sukcesywnie zwiększając dorobek punktowy. Lubinianie jednak zaciekle atakowali rywali, a nawet sprzeczali się z sędziami, którzy nie zawsze mieli rację. W jednej wymianie zdań, Łukasz Kadziewicz otrzymał żółtą kartkę. Nie ostudziło to lubinian, ale ostatecznie musieli oni uznać wyższość rywali i przegrali 17:25 i cały mecz 1:3.
– Początek sezonu, pierwszy mecz i te emocje buzują w środku. Ciężko jest się zebrać. Przyjechał wicemistrz Polski z mistrzami świata w kadrze i wiedzieliśmy, że nie mamy nic do stracenia. Fajnie jednak, że w drugim secie opanowaliśmy emocje i wszyscy myśleli, że nasza gra dalej tak się potoczy. Słabo jednak zagrywaliśmy w tym meczu i to był klucz do zwycięstwa Resovii – komentuje Paweł Siezieniewski.
– Spodziewaliśmy się, że będzie to ciężkie spotkanie i takie było. Tym bardziej cieszymy się, że udało nam się wywieźć trzy punkty – mówi Rafał Buszek, Asseco Resovia Rzeszów.