Siarczysty mróz, mnóstwo śniegu, na stole kasza z wędzonymi śliwkami, a przed domem kolędnicy – tak wspomina święta w Zakopanem Krzysztof Węgrzyn, lutnik z Pieszkowa, który z pochodzenia jest góralem. W latach 70. przyjechał do Lubina, gdzie przez wiele lat pracował w Defilu, wytwarzając instrumenty.
– Bardzo mile wspominam moje święta w rodzinnych stronach – mówi Krzysztof Węgrzyn. – Mieszkałem w Zakopanem, wśród górali. Tam w okresie świątecznym, zawsze było dużo śniegu i siarczysty mróz. Moja mamusia przygotowywała tradycyjne potrawy. Najbardziej smakowała mi kasza z wędzonymi śliwkami. Podstawą w kuchni góralskiej jest kapusta, do której dodaje się kminek.
Górale uwielbiają śpiewać i grać na instrumentach, dlatego nie wyobrażają sobie świąt bez kolęd. Wieczorem, w zakopiańskich domach wyczekuje się przyjścia kolędników.
– To piękna tradycja. Kolędnicy w Zakopanem reprezentują bardzo wysoki poziom – przyznaje pan Krzysztof. – Są zawsze pięknie poprzebierani, wspaniale grają i śpiewają. Przygotowują także przedstawienia.
Jak w całej Polsce, także w Zakopanem, po wieczerzy wigilijnej całe rodziny idą na pasterkę. W górach wygląda to jednak bardzo nastrojowo.
– Górale przyjeżdżają na pasterkę saniami przystrojonymi w dzwoneczki. Są ubrani w grube kożuchy, ze względu na siarczysty mróz. Na pasterce śpiewa się bardzo dużo kolęd. Są góralskie kapele i odświętnie ubrani muzykanci. Ta społeczność jest tak bardzo religijna, że górale pragnęliby bardzo, żeby Jezus urodził się pod Giewontem, a nie w Betlejem. Istnieje nawet góralska kolęda „Dobrze ześ sie Jezu pod Giewontem zrodził” – dodaje żartobliwie pan Krzysztof. – Na Dolnym Śląsku święta są zupełnie inne, nie ma śniegu, nie ma takich tradycji – wyznaje pan Krzysztof.