W piłce nożnej zawsze znajdą się tacy, którzy będą za wszelką cenę dążyć do osiągnięcia sukcesu. Takie ryzyko mieści się w istocie tej dyscypliny, bo kupienie wyniku zawsze może się okazać tańsze niż inwestowanie w zespół.
W trakcie kilkunastu minionych miesięcy przewodniczący Wydziału Dyscypliny, Michał Tomczak, był jednym z najbardziej rozchwytywanych przedstawicieli PZPN. Jego każdorazowe pojawienie przed kamerami wywoływało popłoch wśród klubowych prezesów, którzy w przeszłości nie zawsze kierowali się zasadami fair play.
Zgodzi się pan z tezą, że punktem zwrotnym w aferze korupcyjnej okazała się zmiana członków Wydziału Dyscypliny? Dopiero wtedy związek zaczął podejmować konkretne decyzje dyscyplinarne…
Niepodważalną zaletą grupy ludzi, którzy reprezentują obecny wydział jest to, że nie mają nic wspólnego ze środowiskiem piłkarskim. Ale to jest także ułomność, by członkowie wydziału nie wiedzieli wcześniej o wielu rzeczach i musieli mieć czas na poznanie nowych realiów. Paradoks polega na tym, że w światowym futbolu tego typu organy składają się z przedstawicieli klubów i mają charakter społeczny. W Polsce taki wariant się nie sprawdza, bo delegowani z klubów lub z okręgowych związków działacze bardzo często nie potrafią być bezstronni. Mamy bardzo niewielką grupę ludzi, którzy mają zapewnioną niezależność finansową i, nie waham się powiedzieć, również umysłową. Bo to, co wydaje się normalne w Niemczech lub Belgii – gdzie działacze piłkarscy to często osoby o uznanej pozycji społecznej i poza tym piłką z czego żyć, a pełnienie funkcji w związkach traktują jedynie jako dodatkowych prestiż – w Polsce nadal traktowane jest jako okazja do dodatkowego zarobku. Niestety, jesteśmy biednym krajem, w którym ludzie nie mają zabezpieczonych środków do życia, dlatego w wielu przypadkach uzależniają się od różnego rodzaju układów. Natomiast obecni członkowie wydziału są całkowicie niezależni, bo generalnie dobrze im się powodzi. To brzmi nieco dwuznacznie, ale w pracy społecznej, gdzie właściwie nikt nie ponosi osobistej odpowiedzialności, niezależność materialna jest bardzo ważna. Odpowiedzialność musi być
Jest pan za całkowitą abolicją?
Walka z korupcją nie jest celem samym w sobie i służy rozwojowi futbolu. Nie ulega wątpliwości, że musimy uwzględnić komercyjne aspekty piłki nożnej, w takim zakresie, żeby nie podważały głównego sensu walki z korupcją. Bo ważne jest, żeby futbol był dobrze sprzedającym się produktem, dlatego stabilność i integralność rozgrywek jest niezwykle istotnym elementem. W trakcie sezonu nie może dochodzić do zmian składu ligi i w tym duchu jestem otwarty na nowe rozwiązania. Ja nie używam w ogóle pojęcia abolicji, tylko co najwyżej pojęcia ograniczenia stosowania kary degradacji. Ale zaniechanie stosowania kary degradacji może nastąpić dopiero wtedy, gdy pozbędziemy się wszystkich największych udziałowców afery korupcyjnej. Wiem, że niektórym wydam się w tym momencie obłudnym zwolennikiem złagodzenia karalności, ale wierzę, że do ustalenia daty jej zastosowania wszyscy winni będą już ukarani. Natomiast absolutnie odrzucam pomysł uchylenia odpowiedzialności, bo dla świadomości piłkarskiej byłoby to fatalne w skutkach. Dotychczasowe działania prokuratury już przyniosły wymierne skutki. Dlatego zdecydowanie odrzucam pomysł ustalenia daty, po której zapomnimy, co wydarzyło się w przeszłości. Jeżeli taka forma abolicji miałaby zostać przyjęta, to dopiero… po moim trupie.
Ale możemy liczyć, że w 2008 roku afera zostanie do końca wyjaśniona?
W piłce nożnej zawsze znajdą się tacy, którzy będą za wszelką cenę dążyć do osiągnięcia sukcesu. Takie ryzyko mieści się w istocie tej dyscypliny, bo kupienie wyniku zawsze może się okazać tańsze niż inwestowanie w zespół. Uważam jednak, że przy zastosowaniu nowych przepisów, przy których ostatnio pracujemy, można będzie postawić tamę korupcji, zwalczając ją poprzez strach, czyli wymierzając kary. Zmiana postawy i podejścia do problemu wymaga jeszcze wielu lat, ale jestem przekonany, że główna część afery korupcyjnej zakończy się w przyszłym roku.
Wszystko wskazuje, że rozpocznie się za to pana proces ze Zbigniewem Bońkiem?
Nie mam zamiaru atakować Zbigniewa Bońka, bo nie zależy mi, żeby osądzać od czci i wiary człowieka, którego zaliczam do najwybitniejszych polskich piłkarzy, który jest i będzie ikoną polskiego futbolu. W pewnym momencie, gdy oświadczył, że zamierzam zdegradować Widzew, ponieważ jest kibicem Legii, uznałem, że muszę zająć jasne stanowisko. Nigdy nie stawiałem panu Bońkowi zarzutu, że wiedział o korupcji, ale trudno oczekiwać, abym powiedział, że jako przedstawiciel klubu jest porządku. Według mnie, większość ludzi związanych z futbolem wiedziała o korupcji, tylko na różnym poziomie konkretności, dlatego ich odpowiedzialność jest zróżnicowana. Natomiast nasza – kibiców – odpowiedzialność jest o tyle mniejsza, że nie mogliśmy się jej przeciwstawić. Nie posiadaliśmy dowodów i nikt nie chciał nas słuchać. Odpowiedzialność ponoszą ludzi, którzy byli w środku, bez względu na to, czy działali czynnie, czy też nie. Dziś nie jesteśmy w stanie im tego udowodnić, ale jeśli teraz twierdzą, że nie wiedzieli, to niech mają świadomość, że w najlepszym razie popełnili grzech zaniechania, bo jeżeli nie wiedzieli, to powinni byli wiedzieć. Futbolowy grajdoł
Więcej w Sporcie