Znane są już wstępne ustalenia wrocławskiego urzędu górniczego odnośnie wypadku w KGHM, gdzie operator wiertnicy nawiercił się na materiały wybuchowe. – Nastąpiło złamanie przepisów i nie przestrzeganie procedur bezpieczeństwa pracy– nie ukrywa Grzegorz Wowczuk, dyrektor oddziału.
Przodek, na którym pracował operator wiertnicy nie powinien zostać dopuszczony do użytku.
– Mówiąc potocznie wcześniejsze strzelanie w tym miejscu się nie udało i na przodku pozostały tak zwane fajki o długości nawet do1,8 metra – relacjonuje dyrektor Okręgowego Urzędu Górniczego we Wrocławiu. – Wiercenie w tym samym miejscu powoduje eksplozję. Na szczęście materiału było niewiele i mężczyzna przeżył, choć obrażenia, jakich doznał są rozległe – dodaje.
Teraz urząd górniczy zajmie się przesłuchaniem świadków. Specjalne dochodzenie wykaże dlaczego operator wiertnicy pracował w miejscu wcześniejszego strzelania, mimo że jest to czynność zakazana przez przepisy.
– W drodze przesłuchania ustalimy kto i w jaki sposób naruszył obowiązki. Zwłaszcza chodzi tutaj o dozór, który powinien sprawdzić teren przed przystąpieniem do wiercenia – tłumaczy dyrektor Wowczuk.
Przypomnijmy, że do wybuchu doszło 13 marca. W wyniku eksplozji materiału wybuchowego na oddziale G-9 w ZG Lubin trzydziestokilkuletni górnik trafił do szpitala w Nowej Soli. Oprócz operatora wiertnicy w wybuchu ucierpiał także przodowy pola. Jednak po przebadaniu, lekarz stwierdził, że może on wrócić do domu.