Sukces w czasach zarazy

2207

Tysiące gości na plenerowych imprezach, serie publikacji, podcasty i plan stworzenia wielkiej cyfrowej biblioteki – Muzeum Historyczne w Lubinie ma za sobą bardzo udany rok, podczas gdy większość instytucji kultury borykała się z konsekwencjami epidemii. Kropką nad „i” było przyznanie przez dolnośląskich internautów tytułu „top topów” Parkowi Militarnemu. O tym, jak można było odnieść sukces w feralnym roku 2020 i jak się przygotować do kolejnych trudnych lat, mówi Marek Zawadka, dyrektor Muzeum Historycznego w Lubinie.

Fot. Tomasz Folta/Muzeum Historyczne w Lubinie

Jeśli popatrzyć na miniony dwanaście miesięcy w Muzeum Historycznym, to trudno uwierzyć, że mieliśmy jakiekolwiek epidemiczne ograniczenia. Co jest pana największą dumą, jeśli chodzi o ten rok 2020?

Że wszystko dobrze wyszło. Nie zrealizowaliśmy w stu procentach wszystkiego, co zamierzaliśmy, ale poszło naprawdę dobrze. Przygotowaliśmy sobie nawet „górkę” na tegoroczne działania i będziemy je teraz dopieszczać. Nie udały nam się dwa weekendy w ramach Nocy Muzeów, ale pozostałe były bardzo dobre – w jeden z nich Park Leśny odwiedziło niemal piętnaście tysięcy ludzi, w drugi osiem tysięcy. Obawialiśmy się wtedy, że po naszej imprezie nagle pojawi się w Lubinie duża liczba osób zakażonych koronawirusem, ale ani razu do tego nie doszło. Odwiedzający park zachowywali się rozsądnie, my też zadbaliśmy o to, żeby ten obszar był odpowiednio przygotowany. Najlepsze jest to, że mieszkańcy Lubina zaakceptowali kolejny park i lubią przychodzić do niego, że odwiedzają go ludzie z innych miast. Nie spełniły się te czarne proroctwa, że będzie nieprzyjazny, zamknięty, pełen ograniczeń. Udało nam się połączyć rekreację z historyczną narracją.

A co było największym rozczarowaniem?

To, że gdy organizowaliśmy setną rocznicę bitwy warszawskiej, u nas pod hasłem „Stulecie obrony Europy przed komunizmem”, okazało się, że państwo nie było tym specjalnie zainteresowane. Nie dostaliśmy żadnego wsparcia. Inaczej robi się imprezę, gdy włączają się w to wszyscy, gdy wszyscy mówią, że to coś ciekawego, dobrego. Gdy była świętowana rocznica D-Day, to do Normandii przyjechała nie „kompania braci”, tylko trzy armie, wzorujące się na filmie. Na rekonstrukcję operacji „Market Garden” co roku w okolice Arnhem przyjeżdża pół miliona ludzi, też z uwagi na jeden film („O jeden most za daleko” – przyp. red.). Nam zabrakło takiego wsparcia medialnego, filmowego. Proszę mnie źle nie zrozumieć – nie potrzebowaliśmy pomocy w organizacji imprezy, ale chodziło o to, żeby ludzie zobaczyli w telewizji, że taką rocznicę mamy, że wokół niej coś się dzieje. To była bardzo ważna rocznica jednej z najistotniejszych bitew w historii XX wieku, która – jak się okazało – była świętowana tylko jak się należy trzysta kilometrów od Warszawy. Śmiem twierdzić, że gdybyśmy tę bitwę przegrali, nie doszłoby do wybuchu II wojny światowej, a jeśli nawet, to w zupełnie innym zakresie.

Nie bez powodu bitwa warszawska nazywana jest „cudem nad Wisłą”… Pytanie, czy na sposób obchodzenia jej rocznicy nie miała wpływu pandemia, która w zasadzie wszystko wywróciła do góry nogami.

A u nas miała? My byliśmy w stanie pokonać taką przeszkodę. Skoro pracujemy za pieniądze publiczne, to działajmy tak, jakbyśmy pracowali za pieniądze prywatne. Pandemia czy nie, musimy robić to, co do nas należy. Jestem pewien, że rok 2021 będzie tak samo dramatyczny, jak poprzedni. Może nawet jeszcze gorszy. Przypuszczam, że jedyne, co będzie dla ludzi możliwe, to wyjazd jednodniowy. Lubin dziś znakomicie się nadaje na cel takiej wycieczki. Nie każdy chce czy może jechać w góry lub nad wodę. U nas można spędzić trzy godziny w jednym parku, trzy godziny w drugim, zjeść obiad, pójść na basen – idealna dziewięciogodzinna wycieczka. Wszystko się nam pokomplikowało, sądzę więc, że przez najbliższe dwa lata turystyka jednodniowa będzie dominować w całym ruchu turystycznym.

Niech się zatrzyma u nas sto osób tygodniowo, które wybiorą się do Lubina na taką właśnie wycieczkę, to w skali roku będziemy mieć kilka tysięcy turystów. W ślad za nimi przyjadą kolejni i za chwilę będzie ich kilkanaście tysięcy. I do tego musimy się też przygotować.

Trzeba pamiętać, że każdą imprezę zabija ostatecznie jedna rzecz: sukces. Z niego się nie wybrnie. W 2013 r. byłem w Radomiu na Air Show i widziałem, co się dzieje, gdy ten sukces przerasta możliwości organizatorów: godzina drogi z parkingu do kasy, następna godzina w kolejce po bilet, kolejki, żeby kupić coś do picia, jedzenia, do toalet… Podczas jednej z naszych imprez doszło do tego, że sprzedawcom zabrakło jedzenia i to już jest dla mnie sygnał, że dochodzimy do pewnego poziomu popularności, po przekroczeniu którego w parku zrobi się uciążliwie. A my chcemy, żeby to cały czas było miejsce rodzinnego relaksu.

Z drugiej strony nie można nie zauważyć, że ambasador Wielkiej Brytanii spędził aż 45 minut oglądając naszą wystawę o bitwie o Anglię. To podobno rzadkość, żeby dyplomata tej rangi poświęcił tyle czasu takiemu wydarzeniu. Nie jesteśmy przecież Muzeum Auschwitz czy innym równie ważnym miejscem. A jednak tak się stało i myślę, że jak na początkujące muzeum, które będzie w tym roku obchodziło piątą rocznicę powołania, to chyba przyzwoicie?

Jak, w pana ocenie, pandemia zmieni funkcjonowanie instytucji kultury w długiej perspektywie?

Jeżeli mielibyśmy pozostać typowym muzeum historycznym, to nasza aktywność zredukowałaby się do około dziesięciu procent tego, co było. Nie mamy wycieczek ze szkół, nie mamy indywidualnych zwiedzających. Pamiętam śmiechy, gdy zaczynaliśmy prace nad Parkiem Leśnym, że będziemy muzeum od piaskownicy. Te żarty już się skończyły. Zresztą tak samo wcześniej śmiano się z rewitalizacji parku Wrocławskiego. Myślę, że ta kpina była zupełnie niepotrzebna, bo wyszły nam naprawdę ciekawe rzeczy.

Jesteśmy przygotowani na rok 2021. Będziemy poszerzać i doskonalić istniejące już wystawy. Szykujemy się na sezon, który zacznie się w kwietniu, i już mogę zadeklarować nowe atrakcje, chociaż nie będzie żadnej rewolucji. To trochę jak na wojnie – front musi się na chwilę zatrzymać, żeby logistyka się podciągnęła, żeby wyleczyć rannych. Mamy za sobą bardzo intensywne dwa lata i chcemy przygotować się do realizacji kolejnych dużych projektów. Problemem jest to, że przez epidemię porwały nam się nasze ciągi logistyczne: na przykład nie możemy dostać jakiegoś sprzętu lub też przyjedzie on z dużym opóźnieniem, albo ludzie są chorzy. Jeden z naszych ważnych współpracowników zmarł. Takie zdarzenia powodują, że niektóre plany mogą w ogóle nie doczekać się realizacji.

Wspominał pan, że takie wydarzenia, jak rocznica bitwy warszawskiej to przyszłość muzeów: wielkie formaty wystawiennicze, multimedia, wyjście w plener do ludzi. Będziecie taki kierunek utrzymywać?

MTV zapoczątkowało ten rodzaj kultury, w którym dominują krótkie, szybko zmieniające się formy. I dziś tak odbierana jest kultura. Ile czasu wytrzyma pani z dziećmi na jednej wystawie? 15-20 minut? Uznaliśmy, że cały nasz park, w którym mamy cztery atrakcje, to miejsce na trzygodzinną wizytę. Przygotowywaliśmy ten teren także pod lekcje muzealne. Nasz park ma pokazać pewne rzeczy i zachęcić do ewentualnego poszukania informacji już na własną rękę, jeśli to kogoś zainteresuje. Mamy więc coś dużego, jak samolot na wystawie o bitwie o Anglię, do tego trochę artefaktów, takich jak mundury, wyposażenie wojskowe, multimedia i jeszcze coś dla tych, którzy lubią poczytać.

Fot. Tomasz Folta/Muzeum Historyczne w Lubinie

Dlatego tak bardzo jesteśmy dumni z wystawy poświęconej Wielkiej Wojnie (I wojna światowa – przyp. red), bo udało nam się pokazać coś, co zostało wytarte z polskiej historiografii, czego jako naród nie rozumiemy i nawet nie chcemy do tego wracać. Znaleźliśmy sposób na zachęcenie ludzi do przejścia 1 600 metrów po ekspozycji historycznej.

Jestem przeciwnikiem usilnego przenoszenia wszystkiego do Internetu. Nie uciekniemy oczywiście od mediów społecznościowych. Weszliśmy w podcasty, ale to nie ma nic wspólnego z pandemią – chcemy zaoferować coś dla tych, którzy jeżdżą samochodem, stoją w korkach, biegają i chcą posłuchać czegoś innego niż muzyki. Nie wchodzimy mocniej w przestrzeń online, ponieważ po zdalnych lekcjach i zdalnej pracy ludzie zamykają już komputer. Nie ma sensu ich zmuszać, by jeszcze coś oglądali. Ale skoro jesteśmy już przy Internecie, to zdradzę tu, że niedługo uruchomimy Bibliotekę Cyfrową Zagłębia Miedziowego.

Co to takiego?

Jak sama nazwa wskazuje, cyfrowa biblioteka regionu. Jeśli będzie pani chciała dowiedzieć się, co napisano w „Konkretach” w 1974 roku czy w „Nowej Miedzi” w 1963, albo obejrzeć zdjęcia z tamtych lat, albo będzie pani szukała do artykułu archiwalnych informacji o Przemkowie, to wystarczy, że wejdzie pani na stronę biblioteki, w ten zasób i wyszuka potrzebne dane.

Mamy archiwalną prasę, zdjęcia Krzysztofa Raczkowiaka i Jerzego Kosińskiego, dużo sportu, duży zbiór poświęcony budowie Zagłębia Miedziowego i Zbrodni Lubińskiej. To wszystko przekształcamy w postać cyfrową, bez straty jakości, z zachowaniem praw autorskich i majątkowych. Dodamy do tego nasze podcasty i publikacje książkowe, całą regionalną prasę, do której dotrzemy.

Myślę, że w ciągu trzech lat udostępnimy kilkaset tysięcy obiektów pokazujących historię Zagłębia Miedziowego, rozumianego nie jako Lubin, Legnica i Głogów, ale jako przestrzeń rozciągająca się od Środy Śląskiej do Nowej Soli, Żar, Bolesławca, Wschowy… Główny Urząd Statystyczny definiował kiedyś Zagłębie Miedziowego jako jedenaście powiatów, z których pochodzili pracownicy tego przemysłu.

Uroczyste otwarcie Biblioteki Cyfrowej Zagłębia Miedziowego planujemy w Europejskie Dni Dziedzictwa we wrześniu, ale pokażemy ją publiczności już w kwietniu lub maju.

Fot. Tomasz Folta/Muzeum Historyczne w Lubinie

Ambitny projekt…

Bo my jesteśmy chorobliwie ambitni (śmiech). Żeby zrobić coś takiego, trzeba mieć zbiory i odpowiednie kompetencje. Tak było z podcastami, do których dojrzewaliśmy dwa lata i które dziś już produkujemy, doskonalimy. Słucha ich dziś regularnie 250 osób – całkiem sporo jak na opowieści o historii jednego regionu.

Z części naszych działań musieliśmy zrezygnować z powodu obostrzeń, więc wykorzystujemy ten czas na realizację takich przedsięwzięć. Przeszkoliliśmy pracowników, którzy od pół roku zajmują się digitalizowaniem zbiorów.

Na razie bazujemy na rzeczach, które mamy w zbiorach Muzeum Historycznego. Potem pokażemy, co mamy i zaczniemy rozmowy z instytucjami, które zechcą uczestniczyć w naszym projekcie. Wtedy też będziemy zachęcali mieszkańców do podzielenia się tym, co mają w domowych archiwach. Obejrzymy, na miejscu zeskanujemy i oddamy.

W ten sposób będziemy udostępniać także wszystkie nasze publikacje, finansowane przecież ze środków publicznych. Jeśli ktoś będzie chciał mieć książkę na półce, będzie musiał za nią zapłacić, bo druk jest drogi. Ale wersja cyfrowa będzie dostępna bezpłatnie.

Wśród tych książek będą roczniki lubińskie?

Mamy już „Lubin 1960”. Do redakcji poszedł już rok ‘59, za chwilę przyjedzie do nas ‘45 i ‘50. Rok 1990 czeka na wstęp, ‘80 i ‘81 są w opracowaniu. Całość będzie liczyć 46 tomów – od roku 1945 do 1990. Wszystkie roczniki chcę mieć gotowe w ciągu pięciu lat. Taką kolekcję będziemy mieć jako jedyni w Polsce.

Burzy to stereotyp Lubina jako miasta bez historycznej tradycji.

Do tego zostaliśmy stworzeni jako Muzeum Historyczne. Poza blichtrem wielkich wystaw, które zorganizowaliśmy, osiemdziesiąt procent naszej pracy dotyczy historii Lubina właśnie. Tyle tylko, że jest to pozytywistyczna praca skryby – żmudna, drobiazgowa, mało efektowna, ale bardzo potrzebna.

Rozmawiała: Joanna Dziubek


POWIĄZANE ARTYKUŁY