LUBIN/ŚWIAT. Trójka młodych podróżników próbujących okrążyć świat, w tym lubinianin Mariusz Demianicz, po Indiach i Wietnamie trafiła do Laosu. Stąd chłopcy zapamiętają najbardziej spływ na traktorowych dętkach. A właściwie niezwykłe atrakcje, jakie czekały ich po drodze – bary proponujące darmowe drinki i menu, w którym królował alkohol, grzybki halucynogenne i jointy.
Laos przywitał podróżników słońcem. To była miła odmiana po deszczowym Wietnamie. Ich pierwszym przystankiem była stolica Vientien. Tu chcieli załatwić sobie wizy. Jednak spóźnili się do ambasady i musieli czekać na wizy aż cztery dni.
– Nie zamierzaliśmy jednak załamywać rąk i postanowiliśmy wyruszyć do Vang Vieng, czyli miasteczka, w którym odbywa się sławny tubing, czyli spływ na traktorowych dętkach – opowiada Mariusz.
Najpierw próbowali podróżować stopem, jednak szybko zmienili środek transportu na autobus. – Problem z podróżowaniem stopem wynika tutaj głównie z tego, że jest 14 tysięcy km dróg, z czego tylko 20 procent posiada asfalt – dodaje podróżnik z Lubina.
Udało im się jednak dotrzeć do celu, czyli do Vang Vieng. Okazało się, że to miasto rozrywki. Na każdym kroku można spotkać bar, w którym zabawa trwa do białego rana. Chłopcy jednak udali się prosto na spływ.
– Odbywa się on w następujący sposób – rozpoczyna opowieść Mariusz. – Każdy, kto wykupi dętkę, jest wywożony 4 kilometry za miasto, gdzie rozpoczyna się spływ. Wzdłuż trasy spływu rozstawione są bary, do których każdy delikwent podróżujący na dętce ściągany jest przez młodych chłopców, za pomocą liny z przywiązaną na końcu butelką. Tutaj często na dzień dobry dostaje się free shoty. Na pierwszym barze wpisuje się na wielkiej pamiątkowej tablicy, a barman kręci krótki filmik o uczestnikach spływu. Następnie do dyspozycji są dwa menu. Pierwsze z normalnymi trunkami, w których królują drinki z litrowych i dwulitrowych wiadereczek – dodatkowo przy zakupie jednego, drugie jest z reguły gratis. Drugie menu to głównie dodatki w postaci grzybów czy jointów – wylicza.
Bary to nie jedyne atrakcje na trasie spływu. Są tu również huśtawki, z których można skakać do wody. Chłopcy odważyli się skoczyć z jednej z nich. Najpierw musieli wspiąć się na dziesięciometrową wieżyczkę, nad którą wypuszczony był metalowy wyciąg, do którego przywiązana była linka z drążkiem.
– Każdy łapie za drążek, po czym zeskakuje z wieży, a gdy znajduje się już mniej więcej na środku rzeki, puszcza drążek. Wtedy z wysokości około 7 metrów z dużym impetem wpada do wody, a cała zabawa to naprawdę niezła frajda – dodaje lubinianin.
Po pełnym emocji spływie podróżnicy wrócili do stolicy Laosu. Odebrali wizy i ruszyli na wycieczkę do Garden Budda, gdzie znajduje się przeszło sto posągów Buddy. Potem trzeba było ruszać dalej. Relację z kolejnego etapu podróży po świecie młodzi podróżnicy na pewno prześlą do naszej redakcji.
Strona trójki wędrowców to: wstronemarzen.wordpress.com