Tony śmieci zalegają każdego roku na dzikich wysypiskach w Lubinie i okolicznych lasach. Nie pomagają apele i edukacja ekologiczna. Mieszkańcy są niezadowoleni, chociaż winą często powinni obarczyć swoich sąsiadów lub… samemu posypać głowę popiołem.
– To dla mnie kompletnie niezrozumiałe: na wniesienie do lasu pełnej puszki z napojem wystarcza sił, ale pusta jest już zbyt ciężka, żeby ją zabrać z powrotem i wyrzucić do pierwszego napotkanego kosza? – pyta retorycznie Norbert Wende z Nadleśnictwa Lubin. – Mnóstwo zbieranych przez nas śmieci to właśnie pozostałości po takich spacerach albo spotkaniach przy ogniskach, co zresztą w lesie jest nielegalne – dodaje.
W 2019 roku lubińscy leśnicy zebrali 250 metrów sześciennych śmieci.
– To około 50 przyczep ciągnikowych – porównuje Wende. – Usunięcie tych odpadów kosztowało 32 tysiące złotych.
Rok 2020, chociaż naznaczony lockdownami, wcale nie był lepszy, bo oprócz spacerowiczów śmieci porzucają też osoby prowadzące różnego rodzaju działalność gospodarczą. Wśród drzew lądują czasem całe transporty odpadów, które z różnych powodów nie dotarły na składowisko. W sezonie grzybiarze łatwiej znajdą części samochodowe, stare ubrania czy elektroodpady niż dorodne okazy maślaków lub podgrzybków.
Leśnicy widzą związek między rosnącymi opłatami za odpady, które muszą ponosić przedsiębiorcy, a liczbą śmieci wyrzucanych do lasu. Plagą są też mieszkańcy remontujący mieszkania – gruz, stara armatura i inne odpady budowlane zamiast w kontenerze, za który trzeba zapłacić, lądują na łonie natury.
Ten sam problem widać w samym mieście. Zgodnie z obowiązującymi w całej Polsce przepisami każdy obywatel ma obowiązek segregować odpady i wyrzucać je w określony sposób. Mimo prowadzonej od kilku lat edukacji ekologicznej wiele osób wystawia swoje śmieci, gdzie i jak popadnie.
Oprócz tego Lubin – podobnie jak Nadleśnictwo – boryka się z problemem odpadów wyrzucanych z dala od jakichkolwiek pojemników.
– W 2020 roku, w ramach likwidacji dzikich wysypisk na terenie miasta usunięto ponad 115 ton odpadów. Miasto musiało za to zapłacić blisko 86,4 tysiące złotych – podaje Marcelina Falkiewicz, rzecznik prasowy prezydenta Lubina.
Do naszej redakcji co rusz napływają e-maile od mieszkańców zirytowanych widokiem porzucanych odpadów.
Witam, jest szansa zainteresować kogoś (leśników, miasto) śmieciami zostawionymi w lesie pomiędzy osiedlem Krzeczyn a starą ciepłownią (teraz przecina ja S-ka). Spotykam tam co jakiś czas takie „kwiatki”.
– napisał ostatnio do nas Czytelnik (nazwisko do wiadomości redakcji), dołączając zdjęcia.
Rzecz w tym, że śmieci do lasu nie wychodzą same, trudno jednak złapać sprawców na gorącym uczynku. By walczyć z tym procederem, Nadleśnictwo wykorzystuje swój system monitoringu. Kamery i pozostawiane ślady pozwalają zidentyfikować niektórych sprawców, ale zarówno leśnicy, jak i służby miejskie wskazują, że likwidowanie dzikich wysypisk to praca bez końca.
Wrocławska dyrekcja Lasów Państwowych próbuje zmienić mentalność obywateli. W tym celu rozpoczęła akcję „Nie dla śmieci w lesie”, zachęcając Dolnoślązaków m.in. do udziału w facebookowym wyzwaniu #zabierz5zlasu. Wystarczy podczas leśnego spaceru zabrać pięć śmieci, oznaczyć się tym hasztagiem na swoim profilu i nominować kolejną osobę.