Prokuratura wyjaśni, jak doszło do niedzielnej tragedii w Hucie Miedzi Legnica. Śledczy zbadają, czy śmierć jej pracownika była spowodowana nieszczęśliwym wypadkiem, czy te że zaniedbaniami natury organizacyjnej.

Mężczyzna zmarł około godziny 10 rano. Był suwnicowym i pracował w sekcji rafinacji ogniowej na wydziale pieców anodowych. Jego ciało znalazł jeden z kolegów.
– Udał się na przerwę śniadaniową, a na jego miejscu stanął innych suwnicowy. Gdy z przerwy nie wrócił, rozpoczęto poszukiwania – dzwoniono na jego telefon komórkowy, sprawdzono służbową szafkę – relacjonuje Liliana Łukasiewicz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Lubinie. – Około godziny 13 w pobliżu tzw. karuzeli, czyli urządzenia służącego do przemieszczania form zalewanych surówką miedzi, zauważono but. Ciało tego pana znaleziono w kanale technologicznym o głębokości trzech metrów – dodaje.
Dotarcie do zmarłego pracownika utrudniały urządzenia, dlatego prokurator polecił ich częściowy demontaż. Dopiero po kilku godzinach można było stwierdzić, że hutnik doznał rozległych obrażeń czaszkowo-mózgowych.
Jutro przeprowadzona zostanie sekcja zwłok mężczyzny. Prokurator przypuszcza, że do śmierci hutnika mogło dojść na skutek nieszczęśliwego wypadku, jednak na tym etapie nie wyklucza także, że w hucie miały miejsce organizacyjne zaniedbania. – Ze wstępnych ustaleń wynika, że nie powinien on znajdować się w obrębie tych urządzeń – dodaje Liliana Łukasiewicz.
Tragiczny wypadek bada także komisja wypadkowa powołana przez dyrekcję huty.
Zmarły hutnik miał 48 lat. Był legniczaninem. W zakładzie pracował od 1994 r., zasiadał też w zakładowej komisji NSZZ „Solidarność”. Osierocił córkę. Po jego śmierci w KGHM ogłoszono trzydniową żałobę.