LUBIN. Mieszkanka Krzeczyna Wielkiego chciała zgłosić zaginięcie psa, tym, którzy się takimi sprawami zajmują, czyli straży miejskiej, ale, jak mówi, została odprawiona z kwitkiem. – Dyżurny powiedział, że mają dużo pracy i ważniejsze sprawy na głowie – relacjonuje właścicielka czworonoga. Był sylwester.
– A przecież to straż miejska zajmuje się zgubionymi zwierzętami – dodaje. – Dzwoniłam w sobotę kilka razy, ale bez skutku. Nikt nawet nie poprosił mnie o moje dane. Zrobiono to dopiero, gdy zadzwoniłam ponownie, w poniedziałek – dodaje. – Dzwoniłam też do lecznicy, w której umieszczane są znalezione w mieście zwierzęta, ale bez rezultatów.
Owczarek francuski należący do mieszkanki Krzeczyna Wielkiego znalazł się, ale dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Znalazła go i przygarnęła mieszkanka Przylesia. Obie panie zadzwoniły do ludzi, którzy zajmują się tresurą zwierząt. – To moi znajomi i poprosiłam, żeby, jeśli coś usłyszą o moim psie, dali znać. Potem skontaktowała się z nimi też kobieta, która znalazła owczarka i tak pies wrócił do domu – relacjonuje właścicielka czworonoga. – Obie wcześniej dzwoniłyśmy też do lecznicy, ale nikt się tym nie zainteresował i nie skojarzył, że jedna osoba szuka zwierzaka, którego znalezienie zgłasza inna.
Kobieta zamierza poskarżyć się na strażnika, który, według niej, zignorował zgłoszenie.
Szef mundurowych Robert Kotulski zapewnia, że zajmie się sprawą. – Na pewno będę rozmawiał z dyżurnym i ustalę, czy rzeczywiście tak było – zapewnia komendant. – Jestem bardzo zdziwiony, bo osoba, która miała dyżur w sobotę, jest doświadczonym pracownikiem – tłumaczy Robert Kotulski.
W takich sytuacjach – jak zapewnia komendant – dyżurni nie lekceważą zgłoszeń i informują o wszystkim patrol miejski, a ten podejmuje odpowiednie działania. – Jeżeli rzeczywiście tak było, dyżurny na pewno zostanie rozliczony z tego błędu – zapewnia komendant lubińskiej straży miejskiej Robert Kotulski.