Rozmowa z radną miejską Marią Szydłowską, która wystąpiła z Platformy Obywatelskiej.
W ostatnich dniach zasłynęła pani z wywiadu dla TVL Odra, w którym obnaża pani kulisy działalności lubińskiej Platformy Obywatelskiej. Jako sekretarz partii i radna, która zdobyła mandat tego ugrupowania, musiała pani cieszyć się dużym zaufaniem Marka Wojnarowskiego. Kiedy ta współpraca zaczęła się psuć?
Pomimo że byłam osobą w radzie zupełnie nową, zaproponowano mi szefowanie klubowi PO. Przystałam na tę propozycję i nie ukrywam, że pełna nadziei przystąpiłam do pracy na rzecz samorządu. Od początku jednak napływały do mnie negatywne informacje dotyczące prezydenta Roberta Raczyńskiego. Ja w to wszystko ślepo wierzyłam aż do momentu, kiedy przygotowałam ulotkę na temat budowy hali sportowo-widowiskowej. Zaraz po jej wysłaniu z nami, jako radnymi miejskimi, spotkał się Marek Wojnarowski. Podczas tego spotkania, wraz z Markiem Bubnowskim, oświadczyli, że hali nie będzie, bo hala jest niepotrzebna i na halę nie ma pieniędzy. Inicjatorem wysłania ulotki był Marek Wojnarowski, a ja podjęłam się opracowania jej treści, która była wielokrotnie uzgadniana i zmieniana na spotkaniach z radnymi koalicji PO.
W takim razie, w jakim celu przygotowała pani ulotkę?
Nie potrafili mi tego wytłumaczyć. Dlatego tak się zdenerwowałam, że aż nawet siarczyście zaklęłam. Spytałam, po jaki ch….. przygotowałam tę ulotkę, skoro to jest oszustwo wobec mieszkańców?! Ale nikt nie podjął tematu. Od tego momentu zaczęłam podejrzewać, że ta gra w radzie jest nieczysta.
Zdenerwowało panią, że od początku nie byli fair wobec własnych członków?
Oszukiwano nas bardzo często. Chociażby organizując spotkania z prezydentem w takich terminach, w których wiadomo było, że go wtedy nie będzie. A nam wmawiano, że znów zostaliśmy zignorowani. Kiedy otrzymaliśmy z sekretariatu Roberta Raczyńskiego zaproszenie na wspólne spotkanie z szefami klubów, to wtedy przewodniczący Rady, Marek Bubnowski sugerował, bym w ogóle nie szła, bo nie ma takiej potrzeby. I to był dla mnie drugi bardzo wyraźny sygnał, że coś jest nie tak. Po tym wydarzeniu, rok po wyborach, zrezygnowałam z funkcji szefa klubu Platformy Obywatelskiej w radzie miejskiej.
Równocześnie wraz z radnym Franciszkiem Wojtyczką, wyszła pani nie tylko z klubu, ale także i partii. Dawni koledzy mówią, że dogadała się pani z prezydentem.
Bzdura! Z platformy wystąpiłam we wrześniu ubiegłego roku, a po raz pierwszy osobiście rozmawiałam z Robertem Raczyńskim pod koniec grudnia, czyli trzy miesiące później.
Na co liczyliście rezygnując z członkostwa w partii?
Nie ukrywam, że na inny podział sił w radzie. Zależało nam na przełamaniu impasu, ale szybko się przekonaliśmy, że nic z tego. Na stronę PO przeszedł radny Janusz Zarenkiewicz, który dostał się do rady z komitetu popierającego prezydenta.
Weźmie pani udział w głosowaniu mającym odwołać Roberta Raczyńskiego?
Nie wezmę, bo nie dam sobą manipulować żadnej partii. Dla dobra samorządu polityka powinna trzymać się od niego jak najdalej. Rozumiem, że musi być w sejmie i senacie, ale nie tu u nas, na gruncie lokalnym. Powinno się głosować na konkretne osoby, a nie na partie polityczne.