Recepta na zaradność

1239

Samodzielne niemowlę – to brzmi niepoważnie, ale okazuje się, że już kilkumiesięczne dziecko może i powinno być samodzielności uczone, by za kilka lat przyjąć na swoje małe barki własny, domowy zakres obowiązków. Wbrew pozorom to nie jest wychowawczy terror – tak rozwijają się bardzo ważne umiejętności i cechy osobowości.

Fot. Pixabay

– Wiem, że to wydaje się nieprawdopodobne, ale samodzielności możemy uczyć dzieci już od samego początku, gdy dziecko jest bardzo malutkie, ma trzy-cztery miesiące – zapewnia Małgorzata Chrzan, psycholog dziecięcy kliniczny z Dolnośląskiego Centrum Zdrowia Psychicznego dla Dzieci i Młodzieży w Lubinie. – Robi się to w ten sposób, że gdy maluch woła mamę, to ona nie podchodzi natychmiast, tylko daje dziecku minutę, żeby poczekało. Gdy dziecko się budzi, też warto dać mu czas na samodzielną aktywność. Rodzic może być obok, ale wchodzić w interakcję powinien wtedy, gdy dziecko go wyraźnie zawoła. A najpierw niech ono się samo obróci, porozgląda, włoży sobie piąstkę do buzi, złapie za kocyk. To nie jest zaniedbywanie dziecka, tylko wstęp do bardzo ważnej umiejętności samoregulacji emocji i trenowania cierpliwości, czyli znoszenia konieczności czekania na coś – wyjaśnia ekspertka.

Czym skorupka za młodu nasiąknie…

W wieku dwóch lat dziecko jest już gotowe do nauki samodzielnego wykonywania pewnych czynności. To już dobry czas, by samo wkładało zabawki do pudełka lub ubranka do kosza na pranie, odkładało coś na półkę lub robiło inne rzeczy, z pomocą rodzica – jeśli to potrzebne.

– Dwu- i trzylatki zaczynają naśladować zachowania rodziców. Warto to wykorzystać. Jeśli rodzic sprząta, to dziecko też może dostać na przykład ścierkę i wycierać nią coś, co jest w zasięgu jego rączek. W ten sposób nauczy się pomagania i nie będzie później oczekiwało wyręczania go we wszystkim – wskazuje psycholog. – W ten sposób rozwijają się nie tylko umiejętności społeczne, ale też motoryka, gdy dziecko stopniowo przechodzi od prostych ruchów do coraz precyzyjniejszych działań.

Pięcio- i sześciolatki można już czynić odpowiedzialnymi za coś konkretnego w domu. Dzieci w tym wieku z powodzeniem mogą mieć już własne zadania – karmienie domowego zwierzęcia, podlewanie kwiatów, układanie sztućców na stole.

– Powinno mieć swój zakres obowiązków, dzięki czemu nabierze określonych nawyków. Dla przykładu: jeśli od najmłodszych lat jest uczone, że w domu utrzymuje się porządek, to łatwej potem egzekwować od niego jako nastolatka sprzątanie pokoju, w którym panuje totalny bałagan – mówi Małgorzata Chrzan.

Bez pracy nie ma kołaczy

Bez względu na wiek umiejętności nie przychodzą człowiekowi same, każda jedna musi być ćwiczona. W przypadku dzieci prostym przykładem jest wiązanie butów, posługiwanie się nożem i widelcem czy nożyczkami. Dziecko musi się tego po prostu nauczyć, biorąc przedmioty do ręki. Tymczasem rodzice często się denerwują, że maluch potrzebuje na zrobienie czegoś więcej czasu niż oni, że robi coś niedoskonale lub wręcz na opak. Chcąc, by wszystko było wykonane szybko i jak należy, zaczynają wyręczać pociechy nawet w najprostszych czynnościach, ucząc zarazem dziecko, że jest we wszystkim obsługiwane. Tę postawę będzie bardzo trudno potem zmienić.

Fot. Pixabay

– Błędy są nieuniknione, w dodatku na nich człowiek uczy się najlepiej. Wiadomo, że warto czasem pomóc dziecku w unikaniu tych potknięć, ale jeśli uczymy je prania, to trzeba przyjąć, że może się zdarzyć, że wrzuci coś kolorowego do białych ubrań. To jednak nie może być koniec świata i powód do krytykowania czy wręcz karania dziecka. Ono musi się najpierw czegoś nauczyć, żeby móc to potem od niego egzekwować – wskazuje Chrzan.

Jak podkreśla specjalistka, wychowanie nie powinno być walką, ale przebiegać w atmosferze poszanowania i miłości. Trzeba wyznaczać dziecku granice, ale też ich samemu nie przekraczać w sposób godzący w dziecięcą godność. W ten sposób rodzic będzie miał prawo uzależnić przysługujące dziecku przywileje od tego, czy realizuje ono swój zakres obowiązków. Łatwiej też nauczymy dziecko, że życie nie jest wieczną zabawą, że są w nim też określone powinności, trzeba wykonać jakąś pracę, a pieniądze w postaci kieszonkowego nie przychodzą za nic.

Czego boją się rodzice?

Dla niektórych rodziców stopniowe usamodzielnianie się dzieci jest trudne. Unikają tego, obawiając się utraty pozycji, jaką mają w relacji z potrzebującym ich dzieckiem, popełniając tym samym – często nieświadomie – poważny błąd wychowawczy.

– Mamie i tacie fakt, że są dziecku potrzebni, zwyczajnie sprawia przyjemność, ale to poczucie jakiejś szczególnej więzi i tego, że są niezastąpieni, jest złudne – twierdzi Małgorzata Chrzan. – Nie da się uniknąć tego, że w pewnym momencie dziecko zacznie iść wyłącznie swoją ścieżką, bo to normalny etap w życiu każdego człowieka.

Rodzicami często kierują też zwyczajne obawy, że dziecko sobie z czymś nie poradzi i zrobi sobie krzywdę. To z kolei dobra okazja do sprawdzenia, czy mama i tato potrafią wyznaczać granice – i dziecku, i sobie.

– Trzeba zapewnić dziecku ochronę, ale jeśli porusza się ono w ramach wyznaczonych mu reguł, to zakres potencjalnych błędów nie powinien zagrażać jego bezpieczeństwu. Nie można też pójść w drugą stronę: angażować je w rzeczy, które obiektywnie są dla niego zbyt trudne czy puszczać je samopas, nie kontrolując, co ono robi – dodaje ekspertka.

Te wyznaczone granice, konsekwencja w ich przestrzeganiu, a do tego pomocna dłoń rodzica, cierpliwość, uczciwa ocena i okazywane dziecku zaufanie – to recepta na wychowanie zaradnego i niezależnego dorosłego.


POWIĄZANE ARTYKUŁY