W Lubinie dziś mówi się tylko o jednym – o referendum. Lubinianie dyskutują o zadziwiająco niskiej frekwencji, o kosztach zorganizowania głosowania, o radzie miejskiej, prezydencie… Są tacy, których wynik cieszy, są i tacy, których wprawił w osłupienie lub wywołał w nich złość. My o komentarz poprosiliśmy przedstawicieli rady miejskiej.
Przewodniczący rady Marek Bubnowski uważa, że brak zainteresowania lubinian referendum to porażka demokracji. – To niestety porażka, jeśli chodzi o demokrację – mówi. – Nie oceniam referendum pod względem, że to źle, że nie odwołano prezydenta, lecz pod względem frekwencji – dodaje. – Referendum i wybory to najczystszy wyraz demokracji. Źle, że ludzie nie poszli wyrazić swojej opinii, że nie wzięli udziału w głosowaniu. Daliśmy im możliwość decydowania, oni z niej wczoraj nie skorzystali. Jednak chciałbym podziękować wszystkim tym, którzy wykazali się odwagą i przyszli na referendum, dlatego, że pośrednio została złamana zasada tajności, ponieważ dano do zrozumienia lubinianom, że wszyscy, którzy pójdą głosować są przeciwko prezydentowi. A pan prezydent i ci, którzy z bilbordów spoglądali i namawiali do bojkotu referendum, otrzymują niedostateczny z wychowania obywatelskiego.
Dla radnych z klubu Lubin 2006 niespełna trzyprocentowa frekwencja to wyraz poparcia lubinian dla prezydenta. I choć niespodziewali się aż takiego wyniku, są zadowoleni z wczorajszego głosowania. – Lubinianie zareagowali prawidłowo. Nie dali się omamić opcji przeciwnej prezydentowi – komentuje Marian Węgrzynowski, przewodniczący klubu Lubin 2006 w radzie miejskiej. – Lubinianie zachowali się rewelacyjnie. Oby odniosło to teraz skutek i nastąpiła refleksja u przeciwników działań prezydenta Roberta Raczyńskiego.