– Na przystanku obok stadionu, do autobusu linii nr 7 wsiada kilku młodych piłkarzy. Proszą kierowcę, by zaczekał na biegnących kolegów, którzy także wracają z treningu. W momencie, gdy zmęczeni sportowcy dobiegają do autobusu, zamyka im przed nosami drzwi i… odjeżdża. Na nic się zdają okrzyki zaskoczonych pasażerów i prośby, by zatrzymał pojazd – opisuje nasz Czytelnik sytuację, która miała miejsce w miniony piątek.
Wysiadająca w pobliżu Re-Wo pasażerka pyta kierowcę, dlaczego tak postąpił. Ten jej odpowiada, że jest spóźniony i nie musi się tłumaczyć. – Tak bardzo spóźniony, że na następnym przystanku troszkę stoimy, by za szybko nie dojechać na Ustronie – relacjonuje świadek.
– Wysiadając na końcowym przystanku, mówię kierowcy, że zachował się jak najzwyklejszy cham i że zrobione zdjęcia przekażę jego przełożonym. Pan kierowca każe mi opuścić jego autobus i grozi, że jak zobaczy gdzieś te zdjęcia, to zgłosi sprawę na policję. Odpowiadam, że niczego się nie boję, a fakt że to jego autobus nie pozwala mu tak się zachowywać – wspomina lubinianin.
O sprawie informujemy kierownictwo PKS. Jak zawsze w takich sytuacjach, temat zostaje wnikliwie zbadany. Okazuje się, że kierowca niczemu nie zaprzecza i przyznaje, że taki incydent rzeczywiście miał miejsce.
Z relacji pracownika firmy transportowej wynika jednak, że grup sportowców było więcej niż dwie. Mężczyzna tłumaczy, że gdyby miał czekać z otwartymi drzwiami na wszystkich piłkarzy – w ogóle nie miałby szans odjechać o czasie, a przełożeni rozliczają go z punktualności, o którą ostatnio bardzo trudno ze względu na przebudowę ważnych miejskich arterii.
Szefostwo szofera rozumie jego argumenty i otwarcie przyznaje, że nie zamierza wobec niego wyciągać żadnych konsekwencji. – To bardzo dobry pracownik i ceniony kierowca. Nigdy nie było na niego żadnych skarg – słyszymy w lubińskim PKS-ie.