Mirosław Krutin, prezes KGHM, twierdzi, że nie wystraszy się groźby strajku w jego koncernie. Zapowiada: – Nie ugnę się pod presją i nie zgodzę się na podwyżki. Reorganizacja w kopalni jest konieczna. W dzisiejszej „Gazecie Wyborczej” można przeczytać wywiad z prezesem KGHM Mirosławem Krutinem.
W poniedziałek 13 central związkowych w KGHM ogłosiło wyniki referendum strajkowego, które zostało przeprowadzone w ubiegłym tygodniu. Ponad 90 proc. pracowników opowiedziało się w nim za strajkiem. Związkowcy zapowiedzieli 24-godzinny strajk ostrzegawczy na 5 listopada we wszystkich oddziałach spółki. Domagają się 550 zł podwyżki dla każdego z pracowników oraz odstąpienia od konsolidacji trzech kopalni w jedną, co według zarządu ma przynieść oszczędności.
Każdy dzień strajku przyniesie KGHM 20 mln zł straty. Tymczasem we wtorek znowu spadły ceny miedzi na światowych giełdach. Za tonę tego surowca płacono już tylko 4550 dolarów. W dół poszybowały też akcje KGHM, mimo że cały Warszawski Indeks Giełdowy wzrósł. Akcje miedziowego kombinatu były wycenione nawet na 24,85 zł – najmniej w historii.
Michał Kokot: Ceny miedzi na światowych rynkach wciąż spadają, tymczasem w KGHM co roku rośnie koszt wydobycia tony miedzi w przeliczeniu na pracownika. W ciągu roku kurs akcji spółki spadł ze 143 zł do zaledwie 24,85. Martwi to Pana?
Mirosław Krutin, prezes KGHM: To mnie nie martwi. To mnie bardzo martwi. KGHM jest bezwładną firmą, która nie może szybko przystosować się do zmieniającego się rynku i drastycznie obniżyć kosztów. I to w momencie, kiedy cena miedzi spada, a my zbliżamy się do progu rentowności. KGHM ma bardzo wysoki poziom kosztów stałych (około 80 proc.) i nie jest w stanie szybko ich zmniejszyć. Trzeba wreszcie mocno zacisnąć pasa, racjonalniej gospodarować finansami.
Związki zawodowe grożą jednak strajkiem, jeśli zarząd nie zrezygnuje z pomysłu reorganizacji spółki. Domagają się też 550 zł podwyżki dla każdego z pracowników.
– Obejmując stanowisko prezesa KGHM, liczyłem się z oporem działaczy związkowych. Obserwując od lat firmę, widziałem, że rządzący nią prawie w ogóle jej nie zmieniali, między innymi dlatego, że nie chcieli narazić się działaczom związkowym. Żeby mieć spokój i komfort administrowania, też mogłem nie podejmować niepopularnych decyzji. Ale one są dla dobra tej firmy po prostu konieczne. KGHM potrzebuje zmian.
Nie ustąpi Pan?
– W żadnym razie. Gdyby kurs dolara przy aktualnych cenach miedzi był taki jak trzy miesiące temu, to dzisiaj notowalibyśmy już straty. 550 zł z punktu widzenia związkowców to być może nie jest dużo, bo to "tylko" 150 mln zł. Ale właśnie takie sumy mogą zdecydować w przyszłym roku o tym, czy odnotujemy zysk, czy stratę. Świadome mnożenie kosztów w obliczu zbliżającego się kryzysu może być uznane za działanie na szkodę spółki.
Czyli jednak strajk?
– Wierzę, że się dogadamy. Swoją drogą, odnoszę wrażenie, że w tej całej sprawie nie chodzi o 550 zł podwyżki czy łączenie kopalń. Chodzi o to, kto ma zarządzać firmą, i czy właściciel będzie miał wpływ na to, co się w niej dzieje, i jak będzie zarządzana. Gra toczy się zupełnie gdzie indziej.
Związki krytykują Pana za styl rządzenia – sprzedał Pan samolot należący do spółki, zrezygnował z kierowcy, który Pana woził do pracy.
– To bardzo wygodny argument – jeżeli prezes żyje w Bizancjum, to dlaczego wszyscy inni wokół nie mają tak żyć? Ja nie jestem menedżerem, który musi opływać w splendor i błyskotki. Wydatki w KGHM są bardzo rozbuchane. W kombinacie przywilejami górniczo-hutniczymi objęte są osoby, które w życiu nie były w hucie czy pod ziemią. Te przywileje są rozdawane wszystkim. Nie wiem, czy górnicy i hutnicy się z tego cieszą, bo to powoduje, że i oni mają mniejsze przywileje.
Zmiana świadomości to lata pracy, ale wierzę w to, że się uda. Wiem, że wiele osób w spółce podobnie myśli i pozytywnie reaguje na nasze plany. Bizancjum nie jest nam potrzebne i zamierzam z nim walczyć.
Ma Pan jakiekolwiek doświadczenie polityczne?
– Nie, nie mam. Ja się nie zajmuję polityką. Jestem menedżerem i tak też patrzę na spółkę. Polityka stoi z boku i nie powinna mieć w podejmowaniu decyzji o spółce żadnego znaczenia. Takie wyznaję zasady.
Być może takie doświadczenie byłoby przydatne. Plan reorganizacji kopalni miał już zarząd Wiktora Błądka z nadania SLD w 2004 roku. Wówczas zarząd postanowił, by wprowadzić konsolidację kopalni tylnymi drzwiami z obawy o protesty związków. Gdy sprawa wyszła na jaw, odstąpiono od niej. Niedawno związkowców rozsierdziło pismo Pańskiego zarządu, w którym zalecano, by zamiast rozmawiać z kierownictwem związków zawodowych, których i tak się nie da przekonać, docierać do pracowników. To jak wypowiedzenie wojny organizacjom związkowym.
– Nie jesteśmy na żadnej wojnie. Fakt, że nie mamy tak świetnie prowadzonej kampanii informacyjnej przez lata jak druga strona, ale jesteśmy pierwszym zarządem od lat, który chce coś zmienić. Popatrzmy na inwestycje. Kilka miesięcy zabrało nam zatwierdzenie dwóch ważnych projektów inwestycyjnych za ponad 2 mld zł. O tych projektach dyskutowano kilka lat! Wreszcie ruszą duże inwestycje w podstawową działalność, szkoda tylko, że tak późno.
Rozmawiał Michał Kokot
Więcej w dzisiejszej „Gazecie Wyborczej”